Z zapowiedzi przedstawicieli resortu wynika, że projekt trafi na posiedzenie rządu 8 września, tak, aby mogła się z nim jeszcze zapoznać Komisja Trójstronna. – Dokładna wielkość przyszłorocznego deficytu nie jest znana, deficyt nie powinien być wyższy niż tegoroczny – zapowiada wiceminister finansów Elżbieta Suchocka-Roguska.
Analitycy są jednak zgodni, że ten cel ciężko będzie zrealizować. Powodem będą ograniczone dochody. Z ankiety „Parkietu” wynika, że ekonomiści nie sądzą, aby nominalne wpływy do budżetu były znacząco wyższe niż w tym roku już po nowelizacji ustawy. Średnia oczekiwań wskazuje na kwotę 280 mld zł, wobec 273 mld zł w tym roku. Główny powód – słaby wzrost gospodarczy. – Jeżeli rząd postara się o środki z NBP, możliwy jest nawet niewielki przyrost dochodów. Problem w tym, że dużo większa część firm i pracowników pozostawać będzie już w szarej strefie. Dlatego podwyższanie podatków nie da efektów – mówi Piotr Kalisz, ekonomista Banku Handlowego.
Większość analityków nie dowierza planom zakładającym wpływy z prywatyzacji na poziomie 25 mld zł ani temu, że deficyt nie przekroczy 27 mld zł.
– Należy oczekiwać prób załatania budżetowej dziury przez maksymalnie rozproszone działania – w grę wchodzą m.in. podwyżki podatków pośrednich. Kluczowa będzie prywatyzacja, bo to od niej zależeć będzie skala potrzeb pożyczkowych – mówi Radosław Bodys, ekonomista Merrill Lynch/Bank of America.Ekonomiści przyznają jednak, że sytuacja jest trudniejsza niż jeszcze przed rokiem.
– Rząd ma do czynienia z dylematem, z którym boryka się większość krajów na świecie – jak stymulować gospodarkę, dbając jednocześnie o finanse państwa. Problem w tym, że w przypadku Polski po ostatnich obniżkach PIT i składki rentowej zmieniła się ocena wielkości deficytu strukturalnego. Dziś stanowi on już nie 4, a 6 proc. PKB. Przy takim poziomie zwiększanie wydatków jest już dość niebezpieczne – podkreśla ekonomista ML/ BoA.