Jak podał w poniedziałek NBP, saldo rachunku obrotów bieżących – szeroka miara rozliczeń polskich podmiotów z zagranicznymi – wyniosło minus 1,8 mld euro. To pierwszy deficyt od sierpnia 2019 r. i zarazem największy od czerwca 2015 r.
W ostatnich latach zdarzało się, że saldo rachunku obrotów bieżących przekraczało 2 mld euro. Ekonomiści zdawali sobie sprawę z tego, że okres nadwyżek odchodzi w przeszłość, ale nie sądzili, że nastąpi to tak gwałtownie. W ankiecie „Parkietu" przeciętnie szacowali, że deficyt w obrotach bieżących wyniósł w lipcu 270 mln euro, po nadwyżce rzędu 280 mld euro w czerwcu. Takiej dziury, jaką pokazały dane NBP, nie oczekiwali nawet najwięksi pesymiści.
Jednym ze źródeł ujemnego salda obrotów bieżących jest deficyt w obrotach towarowych Polski, który sięgnął w lipcu 714 mln euro. Jeszcze w czerwcu w wymianie towarowej mieliśmy ponad 760 mln euro nadwyżki. W lipcu wyraźnie wyhamował jednak wzrost eksportu, podczas gdy import wciąż rósł dość szybko.
Wartość polskiego eksportu towarów wzrosła w lipcu o 13,7 proc. rok do roku, po zwyżce o 23,9 proc. w czerwcu. Ekonomiści spodziewali się wyniku na poziomie 16 proc. Jednocześnie wartość importu wzrosła o 22,1 proc., rok do roku, po zwyżce o 36,3 proc. w czerwcu. Ekonomiści szacowali przeciętnie, że dynamika importu zmalała do 19 proc. rocznie.
NBP w wyjaśnił w komentarzu, że szybszy wzrost importu niż eksportu to m.in. konsekwencja zwyżki cen paliw. „W lipcu 2021 r. średnia cena importowanej ropy była o 68,4% wyższa niż przed rokiem" – napisali analitycy z banku centralnego. Zwrócili też uwagę na to, że import podbijają zakupy dóbr pośrednich, które z kolei są wykorzystywane w polskich towarach eksportowych. Niektóre z tych dóbr pośrednich również mocno po pandemii drożeją.