Rajd trwający na Wall Street od końcówki października ub.r., który wywindował indeks S&P 500 na nowe historyczne maksima, ma wszakże swoją cenę. Wskaźnik ceny do prognozowanych zysków spółek (forward P/E) przekroczył w przypadku wspomnianego indeksu próg 20x.
To wartość już o 30 proc. (i zarazem ponad jedno odchylenie standardowe) wyższa od wieloletniej średniej. Amerykańskie „large caps” robią się zatem dość drogie, przynajmniej jeśli spojrzeć na zagregowane dane dla S&P 500.
Co ciekawe jednak, sprawa wygląda zgoła odmiennie, jeśli pod lupę weźmiemy wersję tego indeksu o równych wagach spółek, a więc niezdominowaną przez ścisłą elitę technologicznych gigantów. Okazuje się, że na koniec stycznia S&P 500 Equal Weight Index miał P/E o prawie 20 proc. niższe niż „zwykła” wersja tego benchmarku.
O ile S&P 500 jest w momencie pisania tego komentarza prawie 4 proc. na plusie od początku roku, to wersja nieważona (EW) jest… lekko na minusie.
Współczynnik siły relatywnej nieważonej wersji indeksu względem podstawowej (zdominowanej przez technologiczne giganty) spadł w ostatnich dniach poniżej lokalnego dołka z połowy listopada ub.r. i dotknął poprzedniego minimum, z września 2020.