Wtorkowa sesja na warszawskim parkiecie nie należała do tych, które na długo zapadną w pamięć inwestorów. Inna sprawa, że od momentu wybuchu wojny poprzeczka jest zawieszona wysoka. Ponadprzeciętna zmienność i duże zmiany cen stał się bowiem codziennością. We wtorek było jednak stosunkowo spokojnie, co nie oznacza też, że było nudno.

Pierwsze takty notowań należały do niedźwiedzi. WIG20 już w zasadzie w pierwszej godzinie handlu zjechał około 1 proc. pod kreskę. Mocna spadki notowały także inne europejskie wskaźniki, co było pokłosiem m.in. przeceny w Stanach Zjednoczonych czy też na rynkach azjatyckich. W Chinach znów znowu zaczyna stracić koronawirus.

Kiedy już udało się otrzepać pierwszy kurz do kontrofensywy przeszły byki. Jeszcze przed południem wyprowadziły one indeks największych spółek w okolice zamknięcia notowań z poniedziałku. Mimo, że nasz rynek długo walczył o to by wyjść nad kreskę to i tak był jednym z najsilniejszych w Europie. Najlepsze miało jednak dopiero nadejść.

Handel tradycyjnie rozruszali nieco Amerykanie. Ci rozpoczęli dzień od solidnych wzrostów. To dodało animuszu również kupującym w Warszawie. Wzrosty na GPW wyraźnie przybrały na sile, a na ostatniej prostej notowań WIG20 dość niespodziewanie znalazł się nawet powyżej poziomu 2000 pkt. Ostatecznie zyskał 1,4 proc. i zamknął notowania nieznacznie tuż pod tym poziomem. Wzrosty, chociaż już wyraźnie mniejsze zanotowały także średnie i małe spółki. mWIG40 zyskał o,2 proc., zaś sWIG80 0,4 proc. Wszystko to przy obrotach rzędu 1,3 mld zł.

Warszawa przez większość dnia mocno prezentowała się na tle innych europejskich rynków i tak zostało już do końca. Byliśmy liderem wzrostów, ale w tym miejscu warto przypomnieć co działo się na rynku w poniedziałek. Wtedy WIG20 stracił ponad 3 proc. i był w ogonie europejskiej stawki. Mówiąc krótko: raz na wozie, raz pod wozem.