Z podobną sytuacją mamy obecnie do czynienia w USA. Ostatnie działania Fedu w mojej opinii podważają zaufanie do walut drukowanych. Skoro można przyciskiem "enter" dodać bilion dolarów, to za kwartał można dodać kolejne dwa itd. Nie ma w gospodarce wystarczającego popytu? Dopłaćmy do samochodów, lodówek, pralek, domów i telefonów komórkowych! A potem pozostaje udać się z roboczą wizytą do Harare.
Oczywiście argumenty za stosowaniem takich działań są bardzo mocne. Wskaźnik prędkości obiegu pieniądza spadł w okolice 1, społeczeństwo amerykańskie będzie musiało się przez wiele lat oddłużać, zwiększając stopę oszczędności, proces zmniejszenia zalewarowania odnosi się do całej gospodarki światowej. Banki są i pozostaną słabe kapitałowo i mało skłonne do udzielania kolejnych kredytów. Wszystkie te czynniki będą wpływać na zmniejszenie podaży pieniądza, co powoduje deflację i skłania Fed do stymulowania gospodarki za pomocą zwiększenia bazy monetarnej (wzrost z 800 mld do 2,5 bln USD po uwzględnieniu ostatniej decyzji!). Jednak te argumenty są moim zdaniem chybione.
Polityka łatwego pieniądza prowadzona przez Alana Greenspana też miała swoje argumenty w postaci recesji internetowej. Czy doprowadziła do pozytywnych efektów? Owszem, USA wyszły z recesji, ale opłaciły to ogromnym kosztem długoterminowym w postaci zadłużenia. Co gorsza, gospodarka została wręcz uzależniona od niskich stóp procentowych - próba ich podniesienia przyniosła obecną recesję.
Jakie będą długoterminowe efekty takiej polityki, o ile będzie kontynuowana na taką skalę? Pamiętajmy, że Franek Dolas wcale pieniędzy nie rozdawał, a je zabierał. Oczywiście będziemy mieli wysoką inflację, wysokie stopy procentowe, podwyższenie kosztów życia dla każdego Amerykanina. Jednym słowem, nie ma w gospodarce darmowych obiadów, a za błędy przeszłości ktoś musi zapłacić.
Jeśli chodzi o bieżącą sytuację rynkową, to trwa korekta ostatnich wzrostów, o której pisałem w poprzednim komentarzu. Korekta w mojej opinii jeszcze się nie skończyła. Zniesienie 50-62 proc. wzrostów oznaczałoby poziomy od 730-750 pkt dla S&P500 oraz 1412-1440 pkt dla WIG20. Siłę rynku zawsze poznaje się na korektach. Jeśli spadki zakończymy już na 38-proc. zniesieniu wzrostów (około 1500 pkt), będzie to oznaczało bardzo silny rynek.