Ta zdobycz kontrastuje z tym, jak wyglądały dwie ostatnie sesje, kiedy notowania szaleńczo szły w górę. Pokazuje to, że z jednej strony wynikało to z wyraźnego popytu na nasze akcje, ale dużo "zasługi" było też w tym, że wcześniej rynek dość wyraźnie stracił. Widać przy tym, że decyzjami inwestorów w dużym stopniu zaczynają rządzić lokalne czynniki. Trudno rozstrzygnąć, na ile wiąże się to z próbami wytłumaczenia siły naszego parkietu, a na ile rzeczywiście uwaga inwestorów zaczęła się koncentrować na krajowych wydarzeniach.
Niemniej w dyskusjach rynkowych znów często słychać o niskim zaangażowaniu OFE w akcje, o pokrywaniu krótkich pozycji przez zagranicznych inwestorów, którzy wcześniej poprzez produkty strukturyzowane, czy ETF-y grali na zniżkę naszej giełdy, jak zresztą innych parkietów w regionie. W tym wszystkim natomiast niewiele jest rozważań fundamentalnych.
Można powiedzieć, że zawsze na pierwszym etapie trwalszej tendencji zwyżkowej tak jest, że napływające wiadomości gospodarcze i ze spółek nie zachęcają do kupna. Dopiero po jakimś czasie okazuje się, że sytuacja fundamentalna poprawia się. Takie zachowanie wynika z faktu, że giełda wyprzedza zjawiska w gospodarce. Jednocześnie jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że przy takim podejściu popełnialibyśmy ten sam błąd, który mścił się na rynku przez ostatnie półtora roku. Polega on na bezpodstawnym optymizmie, że w przyszłości będzie lepiej.
Wątpliwości budzi też gwałtowność ruchu w górę. Gdyby przyjąć wariant giełdy jako barometru przyszłej koniunktury gospodarczej, to raczej powinniśmy obserwować "wspinanie się po ścianie strachu", a nie emocjonalne ruchy. Znajdują one odzwierciedlenie w rosnącej zmienności naszego rynku. Przez ostatnie kilkanaście miesięcy taka sytuacja była charakterystyczna dla zniżek, a nie poprawy klimatu na giełdach. To również pokazuje, że mamy do czynienia z sytuacją specyficzną.
Najlepiej pokazuje ona, że kupno w trakcie wzrostu wiąże się z rosnącym ryzykiem (zakres wahań kursów jest miarą podejmowanego ryzyka).Próbując ocenić, czy tegoroczny dołek rzeczywiście jest tym ostatnim, jaki został ustanowiony w trwającej od połowy 2007 r. bessy warto jeszcze odwołać się do sytuacji, gdy kształtował się szczyt ostatniej hossy. Wtedy nikt nie mówił o odwróceniu się trendu i rozpoczęciu spadków. Analogicznych nastrojów nie obserwowaliśmy w tym roku.