Przyczyny takich wzrostów dość łatwo wytłumaczyć.
Duże niedoinwestowanie lokalnych funduszy, zwłaszcza OFE, spowodowało pogoń za akcjami. Wiele spółek, zwłaszcza mniejszych, było obiektywnie tanich, a podaż bardzo zmęczona spadkami. Do tego doszło wzmocnienie złotego, które ma bardzo duże znaczenie dla inwestorów zagranicznych liczących zyski w walutach obcych. Dodatkowo mocny złoty ma pozytywny wpływ na finanse wielu branż - od banków poprzez handel detaliczny, a kończąc na firmach zaangażowanych w słynne opcje walutowe.
Wszystko to przełożyło się na 40—proc. wzrost WIG20 praktycznie bez żadnej korekty.Inwestorzy zdają się zachowywać tak jakby z dnia na dzień światło na semaforze światowej gospodarki zmieniło się z czerwonego na zielone. W zakresie realnych danych makroekonomicznych rzeczywiście mamy do czynienia z pewną poprawą - sytuacja przestała się pogarszać. Na razie trudno jednak mówić o czymś więcej niż tylko o efekcie statystycznym. Bardzo interesująca w tym zakresie jest teoria kompensacji przedstawiona przez prof. Jana Winieckiego.
Teoria ta mówi o tym, że recesja jest bardziej dotkliwa, ale jednocześnie krótsza (mamy np. kwartał, kiedy produkcja spada o 30 proc. zamiast trzech kwartałów spadku po 10 proc.) dzięki globalizacji i braku problemu w dostępie do informacji.Trzeba pamiętać, że żyjemy w świecie, który bardzo się skurczył. Inwestorzy i przedsiębiorcy bombardowani widmem totalnego kryzysu całkowicie cofnęli zamówienia i popyt. To z kolei zahamowało produkcję.
Nie jest to trudne przy elastycznym systemie dostaw "just on time". Natomiast kolejne dane siłą rzeczy musiały przynieść poprawę.Cały wzrost w moim odczuciu wynika z przekonania o tym, że "koniec świata" w postaci bankructw banków, całkowitego braku dostępności do kredytu i skokowego pogarszania się sytuacji gospodarczej, został odwołany. Teraz po trwającym wzroście, niezależnie, czy potrwa jeszcze miesiąc, dwa, czy właśnie się kończy, rynek powinien wejść w fazę oczekiwania na potwierdzenie w danych swojego optymizmu.