Po przepisowym wyjściu WIG20 na nowe szczyty na początku tygodnia (co zapewne pognębiło kolejny raz niedźwiedzie oraz wymusiło rundę zamykania "stop-lossów") rynki ponownie zaczęły spadać. Co ciekawe, już wcześniej słabość sygnalizowana była przez niektóre rynki zagraniczne.
Najsłabszym z nich jest chyba rynek japoński, który w czwartek znalazł się na najniższym poziomie od lipca. Wydaje się, że mocny jen jest poważnym problemem dla japońskich firm. Jeśli to poprawna diagnoza, to oznacza ona, że obecna hossa oparta na ucieczce od dolara w stronę wrażliwych na inflację pieniądza aktywów ma swoje ograniczenia. Słaby dolar oznacza bowiem z konieczności mocnego jena i mocne euro.
A to oznacza, że zanim nastąpi jakaś 20dykalna zmiana statusu amerykańskiego dolara wynikająca z jego ewentualnej zapaści, prędzej nastąpi zapaść przemysłu w Japonii oraz w strefie euro. Zresztą już to przerabialiśmy kilka kwartałów temu, kiedy to słabość dolara z połowy 2008 roku zaowocowała prawdziwą depresją w japońskim i niemieckim przemyśle.
20 listopada, czyli dziś, mija rocznica apogeum ubiegłorocznej paniki. Od poniedziałku do 6 stycznia pozytywnie na rynek będzie więc działać efekt bazy (choć trudno oczywiście przeceniać wpływ tego zjawiska). Od Wszystkich Świętych korzystnie działa też cykliczność sezonowa. Mamy też za sobą teoretyczne minimum cyklu 4-miesięcznego i sygnał kupna na MACD na indeksach typu DAX analogiczny do tych z lipca i marca.
W odwodzie są analogie pomiędzy tegorocznym zachowaniem S&P 500 a tym z 2003 roku (patrz wzrosty od 20 listopada 2003 r. do stycznia 2004 r.) oraz pomiędzy obecną sytuacją WIG20 a tą z marca 2006 roku. Na tej podstawie można oceniać, że mamy do czynienia jedynie ze "straszeniem" podwójnym szczytem, a nie z rzeczywistą formacją tego typu. Dziś i w poniedziałek, czyli na 12-13 sesji od poprzedniego dołka można będzie zajmować krótkoterminowe długie pozycje na rynku.