Główne indeksy w Europie Zachodniej straciły najwięcej w tym miesiącu. Na spore zniżki zanosiło się też po kilku godzinach handlu za Atlantykiem.
Po osiągnięciu przez część indeksów, m.in. amerykański S&P 500, poziomów najwyższych od kilkunastu miesięcy inwestorów znów najwyraźniej naszła refleksja, że wskaźniki znajdują się jednak zbyt wysoko jak na możliwości gospodarek i perspektywy zwiększania zysków przez spółki. Po stojących pod znakiem niewielkich zmian dwóch wcześniejszych sesjach postanowili więc właśnie wczoraj zrealizować sporą część ostatnich zarobków.
Zaczęło się już w Japonii, gdzie Nikkei 225 stracił 1,3 proc. W Europie Zachodniej indeksy osuwały się z godziny na godzinę. W USA zjechały o ponad 1 proc. poniżej poziomu z końca środowej sesji w niespełna dwa kwadranse.Ostatecznie handel na Starym Kontynencie skończył się zniżkami po 1,4-1,8 proc., co oznaczało spadki największe od 29 października. Skala przeceny w USA była w tym momencie podobna.
Paradoksalnie chęć sprzedaży papierów pojawiła się, gdy całkiem niezłe, zdecydowanie lepsze niż pochodzące sprzed pół roku, prognozy dla największych gospodarek przedstawiła OECD. Zakładają wzrost PKB w 30 krajach organizacji o 1,9 proc. w przyszłym roku (zamiast 0,7 proc. poprzednio), ale lepszego trudno się chyba spodziewać, biorąc pod uwagę choćby rosnące bezrobocie.
Jednocześnie z USA spłynęły dane, które może obrazu sytuacji nie poprawiają, ale też mu nie powinny szkodzić. Dane o liczbie nowych bezrobotnych okazały się zgodne z prognozami, a wskaźnik Fedu w Filadelfii oraz indeks wskaźników wyprzedzających Conference Board podskoczyły i były lepsze od oczekiwanych.