Analitycy Goldman-Sachs przeprowadzili niedawno symulację, mającą za zadanie ocenić, jak będzie wyglądała kondycja budżetowa państw OECD w najbliższych dekadach (do 2050 roku). Założono, że udział wydatków na ochronę zdrowia oraz emerytury będzie rósł zgodnie z obowiązującym w danym kraju systemem opieki społecznej i utrzymującymi się trendami demograficznymi. Pozostałe wydatki publiczne miałyby rosnąć w tym samym tempie, co PKB, zaś realne oprocentowanie długu pozostałoby na poziomie historycznej średniej. Choć warunkom symulacji można zarzucić nadmierny optymizm (wydatki publiczne mają tendencję do szybszego wzrostu, a oprocentowanie długu może być wyższe, gdyż jest on zdecydowanie większy niż kiedyś), to i tak jej wyniki są przerażające.
Żeby utrzymać dzisiejszy poziom zadłużenia w relacji do PKB kraje rozwijające się musiałyby zwiększyć swoje dochody budżetowe oraz zmniejszyć wydatki o łączną sumę odpowiadającą średnio 5,4% ich PKB. Na największe dostosowanie musiałyby zdobyć się Irlandia, Japonia, Hiszpania i Grecja (ok. 10% PKB), znaczącą korektę budżetu w najbliższych latach powinny wziąć na siebie także Wielka Brytania (8,6% PKB) i Stany Zjednoczone (5,8%). Najlepiej pod tym względem w Europie wypadają kraje skandynawskie i Niemcy.
Znalezienie w kieszeniach podatników sumy odpowiadającej 5,4% PKB mogłoby być dla wielu państw bardzo trudne. Gdyby nie obniżać wydatków oznacza to natychmiastową podwyżkę podatków o kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt procent. Dodatkową trudność stanowi fakt, że utrzymanie za czterdzieści lat dzisiejszego poziomu zadłużenia oznacza dla wielu państw konieczność posiadania nadwyżki budżetowej przez najbliższe dwadzieścia lat, by zneutralizować wzrost deficytu w kolejnych dwudziestu. Utrzymywanie nadwyżki budżetowej jest zaś politycznie przedsięwzięciem niemalże niewykonalnym – wielu wyborców nie interesuje sytuacja budżetu za dwadzieścia lat; uważają, że jeżeli są wolne środki, to należy je wydać dla zaspokojenia ważnych społecznie potrzeb.
Ponadto wzrost opodatkowania jest groźny dla rozwoju gospodarczego, czego wspomniana symulacja nie uwzględnia, a niższy PKB oznacza przecież konieczność jeszcze większą redukcję długu dla utrzymania stałej relacji tych dwóch wielkości. Nie wiadomo przy tym, w jakim stopniu wystąpi tak zwany efekt Laffera, czyli mniejszy niż proporcjonalny do wzrostu stawek wzrost wpływów podatkowych, ze względu na emigrację podatkową, unikanie płacenia podatków i spadek aktywności gospodarczej.
Wobec tak czarnych prognoz zadziwiające jest, że problem zadłużenia krajów rozwiniętych wciąż jest jeszcze bagatelizowany. Ta sama agencja Moody’s, która przygotowała prognozę światowego zadłużenia w przyszłym roku, nie widzi na horyzoncie poważniejszych trudności. Ekonomiści Moody’s zwracają uwagę, że wielkość deficytów budżetowych w USA nie jest skorelowana z kosztem ich obsługi – oprocentowanie papierów skarbowych zależy przede wszystkim od inflacji i oczekiwań inflacyjnych. A ponieważ inflacji w najbliższych latach nie będzie ze względu na duże wolne moce gospodarki amerykańskiej i anemiczny kredyt bankowy, nie ma powodu by martwic się wzrostem oprocentowania długu. Rację zdaje się im przyznawać rynek – inwestorzy nadal chętnie kupują kilkudziesięcioletnie obligacje skarbowe oprocentowane na poziomie bliskim historycznych minimów.
Opieranie się na przeszłych danych bądź nawet bieżącej sytuacji rynkowej może być jednak poważnym błędem. Inwestorzy niekoniecznie muszą brać pod uwagę odległe prognozy, a popyt na obligacje jest teraz rekordowo wysoki ze względu na banki, które cały czas restrukturyzują swoje portfele. Historyczne korelacje zaś mogą okazać się zupełnie nieprzydatne – zadłużenie państw rozwiniętych ma przecież bezprecedensowe rozmiary. Jak zachowuje się cena długu w momencie, gdy pojawia się realne zagrożenie niewypłacalnością pokazuje przykład Dubaju. Obligacje Dubai World od początku roku wraz z powrotem zaufania na rynki finansowe systematycznie drożały, by na jednej sesji cały ten wzrost zanegować.