Podczas gdy poprzednie cztery sesje pozwoliły indeksowi WIG odbić się od dna korekty spadkowej o 6,2 proc., to wczoraj paliwo do zwyżek się znów wyczerpało. WIG osunął się o 1,4 proc. (WIG20 stracił nawet 1,8 proc.).
Jako jeden z powodów powrotu niechęci do ryzyka wskazywano najnowsze odczyty serii wskaźników wyprzedzających koniunktury PMI. Niepokojąco duży spadek zanotowano w przypadku Chin, nie najlepiej sytuacja przedstawia się też w Europie.
Bez względu na to, czy odczyty te są trafnym wytłumaczeniem wczorajszych gorszych nastrojów czy raczej pretekstem, warto pochylić się nad nimi w bardziej długoterminowym kontekście. W przypadku naszego przemysłu coraz bardziej widoczne są oznaki tego, że ożywienie sięgnęło granic możliwości. Podczas gdy przez większość minionego roku PMI ostro szedł w górę, sygnalizując odradzanie się aktywności w przemyśle (i całej gospodarce) po kryzysowym upadku, to ostatnie miesiące przynoszą stagnację. Trzymiesięczna średnia PMI tkwi w tym roku w okolicy 52 pkt (obecnie wynosi 52,42 pkt). Ów zastój nie jest o tyle zaskakujący, że PMI zbliżył się do historycznych szczytów cyklu koniunkturalnego.
Wspomniana trzymiesięczna średnia z PMI znalazła się nawet wyżej niż u szczytu tzw. bańki internetowej na początku 2000 r., a jednocześnie jest niewiele poniżej szczytu koniunktury z 2006 r. Bliskość historycznych szczytów cyklu, a jednocześnie coraz bardziej widoczna zadyszka to potencjalnie niebezpieczna mikstura.
Widać jednocześnie, że oznaki zastopowania tempa poprawy koniunktury mają realny wpływ na ceny akcji. Nie przypadkiem stabilizacji PMI towarzyszy huśtawka nastrojów na GPW w tym roku. Biorąc pod uwagę, że w ostatnich 12 miesiącach korelacja między PMI i roczną dynamiką WIG wynosi aż 89 proc., można przyjąć, że brak dalszych postępów w przemyśle jest o wiele ważniejszym czynnikiem wpływającym na rynek akcji niż np. problemy odległej Grecji.