Jeszcze rano głośno też było o Chinach, gdzie utrzymują się obawy przed hamowaniem koniunktury gospodarczej (indeks giełdy w Szanghaju runął o prawie 2 proc.). Podobno tamtejsze banki niemal osiągnęły już roczne limity akcji kredytowej, co zmusi je do wstrzymania nowych pożyczek.
Nawet kwestia pomocy dla Irlandii odeszła na drugi plan w obliczu powrotu obaw przed narastającymi problemami finansowymi innych krajów, m.in. Grecji, którą przedstawiciele UE i MFW skarcili za brak zdecydowanych cięć deficytu budżetowego, od czego uzależniają przyznanie kolejnych transz pomocy. W tej sytuacji humorów inwestorów nie zdołał poprawić nawet lepszy od oczekiwań ekonomistów listopadowy odczyt wskaźnika PMI obrazującego kondycję przemysłu strefy euro (55,5 zamiast 54,4 pkt).
Najbardziej w dół pociągnęły WIG20 akcje KGHM (-2,8 proc.), co nie dziwi o tyle, że na rynkach surowcowych widać było wzrost awersji do ryzyka. Potaniała miedź i ropa naftowa, czemu towarzyszyły umocnienie się uznawanego za „bezpieczną przystań” dolara i?zwyżka cen złota. Nasze rodzime akcje i tak potaniały wczoraj stosunkowo niewiele (WIG20 stracił 0,3 proc.) w porównaniu z giełdami zachodnimi, gdzie indeksy spadały po więcej niż 1?proc.
Bez względu na to, jak tłumaczyć słabe nastroje na rynkach, faktem jest to, że WIG20 pogłębił wczoraj dołek korekty spadkowej rozpoczętej jeszcze dwa tygodnie temu. Tak nisko indeks największych i najbardziej płynnych spółek nie był od końca października, zaś od szczytu hossy stracił 4,7 proc. (tak głębokiej zniżki nie było od sierpnia).
Jednocześnie trzeba jednak przyznać, że sytuacja techniczna wciąż daleka jest od dramatu. Mimo coraz śmielszych poczynań sprzedających WIG20 jest nadal powyżej kluczowego poziomu 2600 pkt. Znaczenie tego wsparcia wynika nie tyle z okrągłego charakteru tej liczby, ile raczej z faktu, że właśnie w tej okolicy udało się powstrzymać presję podażową w październiku (czego bezpośrednią konsekwencją było późniejsze wybicie ku nowym szczytom hossy).