W ciągu dnia na giełdach w Europie można było mieć jednak sporo obaw o dzisiejsze rozstrzygnięcia. Chociaż handel w Azji zakończył się na plusie, a publikowane z rana dane makroekonomiczne okazały się nienajgorsze – w Niemczech wzrósł indeks ZEW, a w całej strefie euro z powrotem zaczęła rosnąć produkcja przemysłowa – indeksy takie jak CAC-40 czy DAX przez długie godziny utrzymywały się bądź to poniżej, bądź w najlepszym razie w okolicach wczorajszego zamknięcia.
Czym to tłumaczyć? Być może apetyt na akcje osłabł u niektórych po kolejnych doniesieniach dotyczących strefy euro – szef EBC zasugerował, że należy zwiększać fundusz na jej ratowanie, słabo poszła aukcja hiszpańskiego długu, a agencja Standard & Poor’s obniżyła perspektywę ratingu Belgii. Być może część graczy postanowiła się zaś wstrzymać z odważniejszymi decyzjami dotyczącymi akcji aż do zapoznania się z wieczornym komunikatem Fedu – choć to akurat mniej prawdopodobne, bo jakakolwiek zmiana kursu przez amerykański bank centralny byłaby dziś ogromnym zaskoczeniem.
Po południu gracze otrzymali jeszcze porcję danych z amerykańskiej gospodarki. Przede wszystkim okazało się, że nieco więcej od prognoz wzrosła tam sprzedaż detaliczna, co jest o tyle ważne, że dane te dotyczyły listopada, kiedy to w USA rozpoczął się tak istotny dla branży detalistów sezon sprzedaży przedświątecznej.
To właśnie te dane przyczyniły się do dość udanego otwarcia sesji za Atlantykiem. Indeks S&P 500 zyskiwał po godzinie 0,4 proc., a średnia Dow Jones pobiła nowy rekord hossy. W ślad za nimi nad kreskę zaczęły wychodzić indeksy europejskie. Na około pół godziny przed zamknięciem najwięcej z głównych rynków zyskiwał Londyn – 0,4 proc., a jedynie Frankfurt był na minusie, tracąc symboliczne 0,1 proc.