Jeśli za miarę brać indeks MSCI Emerging Markets, to ceny akcji na rynkach wschodzących osiągnęły ostatnie maksimum 4 stycznia i od tamtej pory rozpoczął się spadek. Tymczasem indeks MSCI Word zdominowany przez rynki rozwinięte kontynuował swój marsz w górę (bardzo przypominający wzrost z okresu luty-kwiecień 2010) przez następny miesiąc. W okresie minionych 20 sesji różnica pomiędzy stopą zwrotu MSCI Word a MSCI Emerging Markets sięgnęła +7,9 proc. W okresie minionych 5 lat z tak dużą rozbieżnością miesięcznych stóp zwrotu obu indeksów mieliśmy do czynienia wcześniej jedynie trzykrotnie. Było to w czerwcu 2006, sierpniu 2007?oraz w okresie wrzesień-listopad 2008. Jak łatwo sprawdzić, w dwu pierwszych przypadkach mieliśmy do czynienia z silnymi globalnymi korektami, a w trzecim z krachem wywołanym reakcją na konsekwencje upadku banku Lehman Brothers. Obecny przypadek jest – na razie – wyjątkowy. Trochę wygląda to tak, jak gdyby jacyś kluczowi uczestnicy rynku podjęli pod koniec 2010 roku decyzję o realokacji z emerging markets na rynki oferujące największą płynność.

W lutowym komentarzu miesięcznym Jarka Niedzielewskiego z DWS zawarta została sugestia, że scenariusz korekty realizowany na rynkach wschodzących wyprzedza to, co niebawem zdarzy się na rynkach rozwiniętych. Podpisałbym się pod tym poglądem. Przykładowo: w kwietniu ub.r. brazylijska Bovespa ustanowiła szczyt 8 kwietnia, natomiast S&P 500 osiągnął maksimum dopiero 23 kwietnia. 9 miesięcy później Bovespa zaczęła spadać począwszy od 12 stycznia. Tym razem wyprzedzenie w stosunku do rynku USA było jeszcze większe (o ile oczywiście teza o rychłym pójściu rynków rozwiniętych śladami EM jest prawdziwa – na razie nie jest to przecież oczywiste). Wiosną 2010 zarówno S&P 500, jak i Bovespa spadły w końcu do poziomów z września 2009. Obecnie ceny akcji w Brazylii są już na poziomie z końca sierpnia. Gdyby spóźnialskie amerykańskie niedźwiedzie miały rzeczywiście zamiar się obudzić i powielić zachowanie niedźwiedzi brazylijskich (czy hinduskich), to miałyby?przed sobą bardzo długą – i zapewne bardzo gwałtowną (patrz „Flash Crash” sprzed 9?miesięcy) – drogę. Osobiście jestem większym optymistą, zakładając spadek S&P 500 jedynie w okolice szczytu z kwietnia 2010?i dołka z listopada 2010. Jak taki scenariusz przełożyć na prognozę dla WIG20? Zapewne jako hybrydę wersji „amerykańskiej” (WIG20 na 2600) a „brazylijskiej” (WIG20 przynajmniej na 2400).