Na prawie wszystkich największych giełdach akcji po obu stronach Atlantyku ostatni tydzień lipca zaczął się od spadków indeksów. Nie były one zbyt znaczące, może poza parkietami w Mediolanie i w Madrycie, pewnie dlatego, że ich przyczyną były obawy o to, co się stanie, a nie szczególnie złe informacje o faktach już zaistniałych. Poza tym obawy tym razem dotyczyły przede wszystkim finansów najpotężniejszej gospodarki – Stanów Zjednoczonych, a konkretnie tego, co się stanie, jeśli administracja i Kongres nie zdołają do 2 sierpnia podnieść pułapu tamtejszego długu. Agencje ratingowe straszą, że odbiorą Ameryce najwyższą ocenę wiarygodności kredytowej, co może skutkować podniesieniem kosztów obsługi jej zadłużenia.
Zważywszy jednak na to, czym dla świata byłoby bankructwo USA, giełdowe spadki powodowane obawą o to były bardzo małe. Pewnie dlatego, że bankrut to nie ten, kto ma duży dług, tylko ten, któremu już nikt nie chce pożyczać. Coś takiego Ameryce jeszcze nie grozi. Na europejskich inwestorach, zwłaszcza posiadających akcje banków, na pewno większe wrażenie niż obawy o losy USA zrobiło kolejne obniżenie ratingu Grecji przez agencję Moody’s i jej opinia, że pakiet pomocowy Unii Europejskiej spowoduje poważne straty prywatnych banków. Notowania akcji banku Dexia, posiadającego najwięcej obligacji belgijskiego rządu, spadły o 6,3 proc. Papiery Banca Popolare di Milano przeceniono o 5,7 proc. po obniżeniu rekomendacji dla niego przez JPMorgan & Chase. Ponad 3 proc. straciły akcje BNP Paribas, a kurs walorów Lloyds Banking Group spadł o ponad 4 proc., po informacji „Sunday Telegraph”, że spółka rozważa sprzedanie swoich 632 oddziałów w drodze pierwotnej oferty publicznej, bo na zapytanie dostała tylko dwie odpowiedzi.[/ramka]