Wydarzeń z ostatnich tygodni, jakie obserwowaliśmy na rynkach ryzykownych aktywów, nie da się wytłumaczyć ani zrozumieć w oderwaniu od tego, co się na nich działo przez długie miesiące. Diagnoza uwzględniająca tę perspektywę jest też kluczowa, jeśli chcemy kreślić średnio- i długoterminowe scenariusze dla koniunktury rynkowej.
Chybiona analogia?
Cykl gospodarczy oraz rynkowy, który rozpoczął się w 2009 r., był do tej pory najczęściej porównywany z poprzednim cyklem, trwającym od 2003 do 2007 r. Wtedy gospodarki praktycznie na całym świecie przeszły w kilka lat dość typową drogę – od zjawisk recesyjnych po inflacyjną fazę ożywienia gospodarczego, stymulowaną wydatkami konsumpcyjnymi. W tym czasie giełdy przebyły drogę od wyraźnego niedowartościowania do zauważalnego przewartościowania. Znaczący wpływ na inflację i decyzje banków centralnych o przeciwdziałaniu jej miały drożejące surowce.
Do jesieni minionego roku wiele analogii z tamtym cyklem gospodarczym samo się narzucało. Jednak od tamtego czasu stopniowo pojawia się coraz więcej czynników podających w wątpliwość takie porównania.
Specyfika tego cyklu
Zaczęło się od dwóch słabości obecnego cyklu gospodarczego. Chodzi o niskie tempo wzrostu zatrudnienia oraz inwestycji w przedsiębiorstwach. Oba czynniki mają bardzo duże znaczenie z punktu widzenia stabilności wzrostu gospodarczego. Przez długi czas można było do tego przywiązywać mniejszą wagę, wierząc w stopniową poprawę, jaka miała przyjść wraz z ugruntowaniem się korzystnych trendów makroekonomicznych. Teraz, gdy koniunktura gospodarcza wyraźnie się załamuje, oczekiwanie na poprawę nie ma większego sensu.
Od jesieni 2010 r. doszło również do wyraźnej polaryzacji zjawisk gospodarczych w skali świata. Na emerging markets zaznaczyły się problemy z inflacją, którą zaczęły zwalczać banki centralne. Na rynkach rozwiniętych natomiast polityka pieniężna pozostawała bardzo luźna. Nietypowe było również to, że wiele dojrzałych gospodarek na przełomie drugiego i trzeciego roku ożywienia gospodarczego wymagało wsparcia ze strony polityki fiskalnej, co utrudniało walkę z tlącym się kryzysem finansów publicznych. Wiele z tych makroekonomicznych kwestii miało przełożenie na rynki finansowe. Wskaźniki wycen akcji miały trudność ze wzrostem wyraźnie powyżej historycznych średnich z uwagi na wysoki udział wydatków publicznych w PKB (obie zmienne są ze sobą odwrotnie skorelowane). Zyski spółek bardzo szybko się zwiększały, bo nie były obciążane kosztami inwestycji i większego zatrudnienia, a jednocześnie firmy miały wsparcie w postaci taniego finansowania. Równocześnie niska atrakcyjność instrumentów rynku pieniężnego, najbardziej uzależnionych od stóp procentowych, przekładała się na zasilanie miliardami dolarów funduszy inwestujących w bardziej ryzykowne aktywa.