W gro­nie blue chips naj­le­piej wy­pa­dło PBG po pod­wy­ższe­niu pro­gnoz przy­cho­dów i EBIT oraz za­po­wie­dziach pre­ze­sa za­rzą­du od­no­śnie do pla­no­wa­ne­go za­ku­pu ak­cji.
Co da­lej? Cze­ka­my na dzia­ła­nia eu­ro­pej­skich po­li­ty­ków. Po­win­ny one na­stą­pić już wkrót­ce i za­ry­zy­ko­wał­bym te­zę, że dzię­ki nim jest du­ża szan­sa na płyt­ki kry­zys, zwy­kłą re­ce­sję, a nie kry­zys wszyst­kich kry­zy­sów. Dla­cze­go? Po pierw­sze, po­nie­waż wszy­scy zda­ją so­bie spra­wę z za­gro­że­nia. Po dru­gie, dla­te­go że je­ste­śmy bo­gat­si o do­świad­cze­nia z 2008 r. Upa­dek Leh­man Bro­thers uzmy­sło­wił wszyst­kim, że je­śli po­zwo­li się upaść w spo­sób nie­kon­tro­lo­wa­ny du­że­mu pod­mio­to­wi, skut­ki ta­kie­go zda­rze­nia mo­gą być nie­obli­czal­ne (dzia­ła efekt do­mi­na). Dla­te­go w mo­jej oce­nie nikt nie po­zwo­li, aby po­dob­ny upa­dek przy­tra­fił się obec­nie du­żej in­sty­tu­cji fi­nan­so­wej lub pań­stwu. Ra­czej zo­sta­ną uży­te wszyst­kie mo­żli­we na­rzę­dzia, w tym te naj­bar­dziej kon­tro­wer­syj­ne, aby nie po­wtó­rzyć eks­pe­ry­men­tu z upad­kiem LB. Ame­ry­ka­nie już w 2008 i 2009 r. po­ka­za­li, że nie oba­wia­ją się dzia­łań nie­kon­wen­cjo­nal­nych, na cze­le z qu­an­ti­ta­ti­ve easing, czy­li po­tocz­nie do­dru­kiem pie­nią­dza.
Eu­ro­pej­czy­cy na ra­zie wzbra­nia­ją się przed ta­ki­mi dzia­ła­nia­mi, wy­ty­ka­jąc Ame­ry­ka­nom ich ne­ga­tyw­ne efek­ty dłu­go­ter­mi­no­we. Wo­lą – przy­naj­mniej na ra­zie – ana­li­zo­wać, de­ba­to­wać, ne­go­cjo­wać itd. Ale czy ma­ją in­ny wy­bór niż pój­ście w śla­dy Ame­ry­ka­nów? Dłu­gi Gre­cji i kil­ku in­nych państw są tak du­że, że w grę nie wcho­dzi in­ny wa­riant, jak ko­niecz­ność zre­du­ko­wa­nia ich za­dłu­że­nia o jedną drugą czy co naj­mniej o jedną trzecią.
Kto przej­mie na sie­bie kosz­ty re­duk­cji dłu­gów tych państw? Pew­nie nie­szczę­śli­wi po­sia­da­cze ob­li­ga­cji skar­bo­wych oraz spe­cjal­ne we­hi­ku­ły jak Eu­ro­pej­ski Fun­dusz Sta­bil­no­ści Fi­nan­so­wej. We­hi­ku­ły te zo­sta­ną do­fi­nan­so­wa­ne al­bo przez po­szcze­gól­ne pań­stwa stre­fy eu­ro, al­bo... wła­śnie pie­nię­dzmi dodrukowanymi przez Eu­ro­pej­ski Bank Cen­tral­ny. In­ne­go roz­wią­za­nia praw­do­po­dob­nie nie ma. Py­ta­nie tyl­ko, ile jesz­cze cza­su Eu­ro­pej­czy­kom zaj­mie doj­ście do ta­kiej kon­klu­zji i przy­go­to­wa­nia ca­łe­go skom­pli­ko­wa­ne­go me­cha­ni­zmu. A jest co ana­li­zo­wać, bo efek­tów ubocz­nych te­go ty­pu dzia­ła­nia mo­że być wie­le, z ko­niecz­no­ścią do­ka­pi­ta­li­zo­wa­nia wie­lu eu­ro­pej­skich ban­ków na cze­le. No­ta­be­ne cie­ka­we, ja­ki wa­riant do­ka­pi­ta­li­zo­wa­nia zo­sta­nie wy­bra­ny – czy czę­ścio­wa na­cjo­na­li­za­cja ban­ków, czy też spe­cjal­ne po­życz­ki od rzą­dów/we­hi­ku­łów? Ten ostat­ni wa­riant był­by ko­rzyst­ny z per­spek­ty­wy cen ak­cji eu­ro­pej­skich in­sty­tu­cji fi­nan­so­wych.