Nieco korekcyjne nastroje na zachodzie Europy przypieczętowane niewielkimi spadkami głównych indeksów nie wywarły wrażenia na naszym rynku, który pokazał całkiem przyzwoity wzrost. Ponieważ ten powiew optymizmu dotyczył z grubsza kilku największych spółek z WIG20, domyślam się, że to raczej zagraniczne zlecenia przyczyniły się do tego zaskakującego zachowania. Jestem przekonany, że raczej prędzej niż później będziemy musieli jednak uznać wyższość zachodnich giełd w kształtowaniu trendu na naszych indeksach.
Problem w tym, że główne światowe indeksy, czyli S&P500 oraz DAX, znalazły się w dość newralgicznym punkcie, tuż pod wiosennymi szczytami, po dwóch miesiącach męczącej, poprzecinanej korektami zwyżki. Chociaż może się wydawać, że indeks WIG20 ma jeszcze spory zapas, który mógłby wykorzystać w dojściu do analogicznego poziomu, czyli 2400 punktów, jednak uwzględniając dywidendy lub biorąc pod uwagę indeks WIG, polski rynek również znalazł się tuż pod istotnym oporem. W przypadku indeksu szerokiego rynku w ciągu minionego roku już pięciokrotnie atakowaliśmy poziom 42 000 pkt i do tej pory bez powodzenia. Kontynuacja wzrostów oznaczałaby możliwość wybicia się górą z dobrze zdefiniowanego przez ostatnie 12 miesięcy i zasłużonego już trenu bocznego. Przypominam tylko, że jeszcze dwa miesiące temu obawialiśmy się dokładnie odwrotnej sytuacji, czyli spadku indeksu WIG20 w okolice 1800 pkt, po wyjściu z analogicznej konsolidacji. Ponieważ wtedy też wydawało się, że jesteśmy skazani na spadki, tak jak teraz, może się wydawać, że nic nie przeszkodzi we wzrostach.
Myślę, że należy zachować pewną dozę sceptycyzmu w stosunku do ostatniej fali optymizmu – w szczególności na naszym parkiecie. Biorąc pod uwagę tempo spadku dynamiki produkcji przemysłowej oraz sprzedaży detalicznej, które odnotowujemy w ostatnich miesiącach, oraz prawdziwy wyścig ekonomistów w ogłaszaniu coraz to niższych prognoz dla polskiego wzrostu gospodarczego, trudno obecnie znaleźć fundamentalne uzasadnienie dla dalszych wzrostów. Z drugiej strony mam wrażenie, że ubiegłoroczny krach też nie miał aż tak wyraźnego uzasadnienia, które usprawiedliwiałoby skalę ówczesnej przeceny. Być może rocznicę krachu z 2011 r. niektóre rynki akcji, w tym polski, postanowiły uczcić, dokonując lustrzanego wybicia w górę, pozostawiając zaskoczonych sceptyków w tyle, tak samo jak w ubiegłym roku zostawiono optymistów. Wszystko to z nadzieją, że im gorzej w gospodarce, tym lepiej dla rynków spragnionych nowych interwencji banków centralnych.