Doskonałą ilustracją tej tezy jest załamanie na GPW w drugiej połowie czerwca, gdy po odbytym wówczas posiedzeniu FOMC, inwestorzy zaczęli się obawiać szybkiego ograniczenia QE3. Trzymając się tej tezy należałoby mocno się obawiać jesieni, gdy Rezerwa Federalna wdroży w życie swe zapowiedzi i we wrześniu prawdopodobnie zacznie ograniczać wartość kupowanych obligacji. Zresztą jesień będzie podwójnie emocjonująca na rynkach. Wówczas też powinniśmy poznać nazwisko przyszłego prezesa Rezerwy Federalnej, który na tym stanowisku zastąpi Bena Bernankego. Przez kolejne miesiące potencjalnym impulsem dla giełd będą nie tylko wszelkie doniesienia (i działania) płynące z banku centralnego USA, ale też i wypowiedzi „następcy Bernankego".
Powyższej pesymistycznej wizji przyszłości, do której można dodać jeszcze temat otwartych funduszy emerytalnych (OFE), optymiści przeciwstawiają coraz liczniejsze sygnały ożywienia w polskiej i europejskiej gospodarce, ale też długo wypatrywane odbicie gospodarcze w Chinach, co miałoby ostatecznie się przełożyć na zyski firm i pociągnąć w górę wyceny ich akcji. To poważny argument, bo długoterminowy. O ile odpływ pieniędzy z rynków wschodzących może zachwiać koniunkturą na 5–10 tygodni, to perspektywa kilku kwartałów rosnącej gospodarki, w sytuacji utrzymywanych na rekordowo niskim poziomie stóp procentowych, powinna pozytywnie wpłynąć na ceny akcji. Zwłaszcza małych spółek, które w ostatecznym rozrachunku będą największymi beneficjentami rodzącego się w bólach ożywienia w polskiej gospodarce.
Jest jednakże jeszcze jeden argument za kupnem akcji. I to bardzo poważny, aczkolwiek trudny do zweryfikowania na etapie stawiania tezy. Abstrahując od całego zamieszania wokół OFE jest prawdopodobne, że giełda w Warszawie zostanie jednym z beneficjentów repatriacji kapitałów 1) z rodzimego rynku długu, 2) z rozwiniętych rynków akcji (zwłaszcza Wall Street).