Liczne dane makroekonomiczne, których publikację zaplanowano na czwartek miały rozruszać inwestorów i sprawić, że w końcu będziemy świadkami większej zmienności na rynku. Z dużej chmury mały deszcz. Po raz kolejny na giełdzie dominował marazm, a główne indeksy zaliczyły symboliczne zmiany.
Już początek dnia mógł wskazywać, że znów czeka nas niemrawa sesja. WIG20 notowania rozpoczął od symbolicznego plusa, jednak już po kilku minutach handlu tracił 0,2 proc. Wydawać się mogło, że wszystko co najlepsze dopiero ma nadejść. Tym bardziej, że na inwestorów czekały ważne dane. Kiedy te jednak zostały opublikowane nie zrobiły na graczach większego wrażenia. Z drugiej strony może to i lepiej. Okazało się bowiem, że w maju zbiorczy PMI (obejmujący zarówno sektor przemysłowy, jak i usługowy) w eurolandzie wyniósł 53,4 pkt, co okazało się wynikiem gorszym od oczekiwań analityków. Teoretycznie więc podaż mogła wykorzystać te informacje do bardziej zdecydowanego ataku.
Tak się jedna nie stało. Godziny mijały, a indeks 20 największych firm naszego rynku tkwił praktycznie w martwym punkcie. Wydawało się, że tak już będzie do końca dnia. Ostatecznie jednak nieco ożywienia wprowadziły dane ze Stanów Zjednoczonych. Pomógł nieco indeks wskaźników wyprzedzających Conference Board wzrósł o 0,7 proc. co okazało się wynikiem lepszym od oczekiwań. W połączeniu ze wzrostowym początkiem dnia na Wall Street dało to impuls do zakupów również w Europie. Ostatecznie WIG20 zyskał 0,15 proc.
Podobnie jak Warszawa zachowywały się inne europejskie rynki. Przez długą część dnia świecił tam kolor czerwony, by pod koniec notowań byki doszły do głosu. Większość giełd kończyła więc dzień na plusie chociaż z reguły były one symboliczne.
Patrząc na to, że czwartkowe dane nie zachęciły inwestorów do większej aktywności ciężko spodziewać się, aby sytuacja odmieniła się w piątek. Podczas ostatniej sesji tygodnia poznamy m.in. dane o wzroście gospodarczym w Niemczech czy też o inflacji w Stanach Zjednoczonych.