Start notowań na Starym Kontynencie był łatwy do przewidzenia. Po ponad 7-proc. wzroście w Japonii również europejskie indeksy w pierwszych godzinach handlu notowały solidne zwyżki. Na niektórych rynkach przekraczały one nawet 2 proc. WIG20 też rozpoczął notowania od wzrostu, jednak nie był on tak okazały jak na innych parkietach. Indeks największych spółek zyskiwał około 1,5 proc. Wysokie otwarcie oczywiście rodziło ryzyko, że popyt już w pierwszej fazie handlu rzuci do boju wszystkie swoje siły i w następnej części dnia czeka nas cofnięcie rynków. Kolejne godziny handlu zweryfikowały jednak ten pogląd. Europa szła za ciosem. Niemiecki DAX zyskiwał w ciągu dnia około 3 proc., podobnie zresztą jak francuski CAC40. Niestety, na GPW sytuacja nie wyglądała już tak różowo. Co prawda przez cały dzień WIG20 był na plusie, jednak im bliżej końca notowań, tym wzrost na rynku był coraz mniej okazały. Tym samym oddaliła się wizja ataku na poziom 1800 pkt, którą snuła część inwestorów w ciągu sesji. I rzeczywiście do ataku takiego nie doszło.
Relatywna słabość naszego rynku utrzymała się już do końca notowań. Ostatecznie WIG20 zyskał 1,3 proc., mWIG40 urósł o 1,4 proc., a sWIG80 o 0,5 proc. Po słabym ubiegłym tygodniu wyniki te mogą cieszyć. Warto jednak zauważyć, że w poniedziałek niemiecki DAX w momencie zamknięcia handlu w Warszawie zyskiwał 2,8 proc.
Tym razem wpływu na notowania nie mieli gracze ze Stanów Zjednoczonych, którzy w poniedziałek mieli wolne. Brak inwestorów zza oceanu mocno odbił się na obrotach na warszawskiej giełdzie. Wyniosły one niewiele ponad 430 mln zł, co jest bardzo mizernym wynikiem, i w związku z tym ruchy cen akcji należy traktować z dużą ostrożnością.
Na szczęście we wtorek wszystko już wraca do normy. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że inwestorzy będą mieli ochotę na zakup akcji.