Indeks ten wciąż jest poniżej poziomu z końca 2015 r. Poniżej poziomu 1900 pkt. I poniżej lokalnego maksimum z ostatnich dni grudnia, którego przełamanie byłoby małym zwycięstwem popytu nad dominującą od miesięcy podażą. Pytanie teraz, co dalej. Czy obserwowana od połowy stycznia poprawa koniunktury na GPW, która, co ważne, nastąpiła kilka tygodni przed początkiem odbicia głównych europejskich i amerykańskich indeksów, to tylko zwykła korekta? A jeżeli tak, to ile takie odbicie potrwa? Czy może jednak potencjał spadkowy już się wyczerpał, a polska giełda jest na początku dłuższej drogi w górę?
Na gruncie analizy technicznej obserwowane od 1,5 miesiąca zwyżki są na razie tylko i wyłącznie korektą techniczną. Korektą wcześniejszych silnych spadków, która wprawdzie może potrwać w skrajnie optymistycznym scenariuszu nawet do lata, ale później spadki wrócą, a WIG20 zanurkuje, wyznaczając nowe wieloletnie minima. Pierwszym sygnałem, który podważyłby tę interpretację wykresu WIG20, będzie powrót powyżej psychologicznego poziomu 2000 pkt. Na tę chwilę ten poziom wydaje się nieosiągalny.
Nieco lepiej prezentuje się przyszłość warszawskiej giełdy, jeżeli oceniać ją przez pryzmat czynników fundamentalnych. I to aż z trzech powodów. Po pierwsze, kondycja polskiej gospodarki nie jest zła. Owszem, trudno oczekiwać zdecydowanego przyspieszenia wzrostu PKB, co mogłoby zapewnić hossę w Warszawie, ale też nie należy zakładać załamania. Stąd też teza o kontynuacji bessy w dalszej części roku jest zbyt śmiała. Przynajmniej jeżeli spróbować argumentować ją koniunkturą gospodarczą.
Po drugie, powoli zaczynamy obserwować zmiany tendencji na rynku surowcowym. Ceny ropy czy miedzi nie tylko przestały spadać, ale też odbijają. Jeżeli wykluczyć tylko scenariusz dużego globalnego kryzysu światowego (chociażby dlatego, że kryzysy wbrew pozorom nie zdarzają się często), to można zaryzykować tezę, że światowy rynek surowcowy najgorsze ma już za sobą. Tym samym najgorsze za sobą mają też spółki surowcowe – również te z GPW.
I wreszcie, po trzecie, wciąż należy liczyć na banki centralne. Skuteczność prowadzonej przez nie polityki oczywiście spada, ale sama chęć działania to dla inwestorów jeszcze wciąż wystarczający argument, żeby nie tylko rezygnować z wyprzedaży akcji, ale i kupować je na dołkach.