Pojawienie się na scenie nowego instrumentu: wojen handlowych, sprawiło, że finał jest rozczarowujący. Osłabienie impetu wzrostu, zwłaszcza w Eurolandzie, Chinach i gospodarkach wschodzących, jest bezdyskusyjne. Może się jednak okazać, że miary rzeczywistej aktywności nie przybiorą aż tak fatalnych wartości jak barometry koniunktury bazujące na badaniach ankietowych.

Warto w tym kontekście przywołać sytuację banków centralnych, które prowadzą najłagodniejszą w historii politykę pieniężną. Obawa o wzrost sprawił, że inwestorzy całkowicie stracili wiarę w podwyżki stóp procentowych, a w skrajnych przypadkach zaczęli nieśmiało wyceniać cięcia!

Wyższe od pesymistycznych prognoz wartości wskaźników inflacyjnych w Nowej Zelandii i Australii ukazały dobitnie, że nastawienie do zamierzeń władz monetarnych (i co za tym idzie – perspektyw dolara nowozelandzkiego i australijskiego) było nieuzasadnione. To ważna lekcja w kontekście przyszłej polityki Europejskiego Banku Centralnego. EBC należy przecież do grona banków, których dążenie do bardziej restrykcyjnej polityki należy postrzegać w kategoriach koniecznej normalizacji. Oczywiście wzrost jest bardziej zagrożony niż przed rokiem, ale wciąż koniunkturę wspierać będą słabsze euro, tańsze paliwa oraz silny rynek pracy. Dlatego też przesądzanie, że Mario Draghi zakończy kadencję bez dokonania podwyżki, jest przedwczesne i w naszej ocenie okaże się błędem. ¶