Od początku do końca dnia na rynku dominowały niedźwiedzie, a WIG20 nawet przez moment nie zbliżył się do środowego poziomu zamknięcia. Korekta na dobre zagościła w Warszawie.
Podaż już na dzień dobry przeprowadziła szturm. WIG20 w pierwszych minutach handlu tracił ponad 1 proc. Ruch ten był zrozumiały, biorąc pod uwagę to, co dzień wcześniej działo się na Wall Street, oraz to, jak zachowywały się giełdy azjatyckie. Tam niepodzielnie rządziły niedźwiedzie, które nie pozostawiły złudzeń również inwestorom w Warszawie. Szczęście w nieszczęściu, że ruch spadkowy nie przybrał na sile. Mało tego, byki nawet próbowały się odgryźć. Część porannych strat udało się nawet odrobić. WIG20 w połowie notowań tracił bowiem 0,7 proc. Nijak to się miało do zachowań największych europejskich rynków. Niemiecki DAX w połowie dnia wyszedł bowiem na plus.
I tak jednak najważniejsze tego dnia było to, co zrobią Amerykanie. Ci jednak zaczęli dzień od spadków, a to było wystarczającym argumentem do tego, aby niedźwiedzie również u nas zaatakowały znowu mocniej. Karty został rozdane i było jasne, że trzeba się pogodzić z kolejną przegraną popytu. Ostatecznie WIG20 stracił 1,2 proc. i zakończył notowania na poziomie 1665 pkt. Przy obecnych nastrojach wydaje się, że powinniśmy się teraz bardziej skupić na obronie poziomu 1600 pkt, a nie na ponownym ataku na 1700 pkt. Od kilku dni na giełdach panuje bowiem nerwowa atmosfera. Wróciły obawy przed drugą falę koronawirusa i jej wpływem na globalną gospodarkę. Ewidentnie widać, że ryzykowne aktywa parzą inwestorów w ręce.