Wkrótce, 26 kwietnia, miną cztery lata od dnia, gdy Work Service zadebiutował z prawami do akcji na GPW. Warto było wchodzić na giełdę?
Gdy patrzę na 17-letnią już historię naszej spółki, to moment wejścia na warszawski parkiet uważam za przełomowy. W dużym stopniu przecieraliśmy szlaki, będąc pierwszą firmą z sektora HR obecną na GPW. Jednak w debiucie kluczowe było zwiększanie przejrzystości i rozpoznawalności, a także szeroki dostęp do inwestorów i co za tym idzie – również do kapitału. Bez debiutu na GPW nie byłby możliwy tak ekspansywny rozwój Work Service. Dzięki niemu stała się możliwa realizacja strategii międzynarodowego rozwoju, którą realizowaliśmy poprzez konsolidację rynku i objęcie pozycji paneuropejskiego lidera w trójkącie Berlin– Moskwa–Stambuł.
Co było największym wydarzeniem w ciągu tych czterech lat?
Trudno wskazać jeden taki element, bo w ciągu tych lat Grupa Work Service niesamowicie się zmieniła. Patrząc chronologicznie, od debiutu giełdowego zyskaliśmy strategicznego inwestora w postaci PineBridge, funduszu private equity, który zainwestował w nasz biznes prawie 30 mln euro, dokonaliśmy akwizycji m.in. IT Kontrakt, Antal International, Work Express czy węgierskiej spółki Prohuman. Jednocześnie przeprowadziliśmy proces SPO (wtórna oferta publiczna – red.), zawiązaliśmy joint venture z niemiecką firmą logistyczną Fiege, a także dokonaliśmy zmian na poziomie władz spółki. Dziś na czele zarządu stoi Maciej Witucki, menedżer z ogromnym doświadczeniem biznesowym, a ja razem z Tomaszem Hanczarkiem zasiadamy w radzie nadzorczej firmy, którą wspólnie zakładaliśmy.
Z publicznej emisji akcji w 2012 r. pozyskaliście niewielką część planowanej kwoty – tylko jedną czwartą. Giełda początkowo nie była więc dla Work Service zbyt dobrym źródłem kapitału. Czy status spółki publicznej miał jednak atuty, dając np. łatwiejszy dostęp do kredytów, do dużych inwestorów?