To w znacznym stopniu determinowało sposób prowadzenia ich polityki. – Często spotykamy się ze startupami, które są bardzo niezadowolone ze współpracy z inwestorem, bo np. inwestor blokuje tzw. follow on, czyli drugą rundę inwestycyjną. Jeśli pierwszy inwestor na etapie zalążkowym nie chce dopuścić kolejnych w następnych rundach, blokuje możliwość wpływu większego kapitału na rozwój – mówiła Krysztofiak-Szopa podczas debaty zorganizowanej przez „Rzeczpospolitą".
Jak dodała, w przeszłości często zdarzało się, że startupy już na etapie zalążkowym, czyli kiedy uzbierały pierwsze środki na rozwój, od razu decydowały się na oddanie inwestorowi połowy udziałów lub nawet pakiet kontrolny udziałów w firmie. – To rodziło potem problemy z dopuszczeniem do spółki kolejnych inwestorów na dalszym etapie ich rozwoju – zauważała.
Jak tłumaczył Piotr Pietrzak, dyrektor ds. technologii w IBM Polska, wynika to z tego, że gdy założyciel startupu chce otrzymać od inwestora większą pulę pieniędzy na projekt wysokiego ryzyka, inwestor od razu chce się zabezpieczyć finansowo, obejmując wtedy większą pulę udziałów, by móc odpowiednio podnieść wycenę firmy, w którą zainwestował.
Jego zdaniem sytuacje, w których założyciel startupu szybko traci we własnej spółce udział kontrolny, to biznesowe samobójstwo samego inwestora. – Jeśli założyciel spółki traci jej pakiet kontrolny już w pierwszym etapie rozwoju, to jako inwestor mogę przypuszczać, iż straci zainteresowanie dalszym rozwojem tej firmy – uzasadniał.
Kluczowe pierwsze umowy
Zasady współpracy z przyszłymi inwestorami jeszcze przed zawarciem umowy inwestycyjnej startupy powinny spisywać w umowach przedwstępnych, czyli tzw. term sheets. I choć jest to już częsta praktyka, problem w tym, że młode firmy często zabierają się do nich, nie posiadając żadnej merytorycznej wiedzy o prowadzeniu biznesu i o tym, na co w przyszłości w rzeczywistości mogą się przełożyć zapisane w term sheet zapisy.