Rząd przyjął projekt ustawy zakładającej przekształcenie otwartych funduszy emerytalnych (OFE). Jak środowisko go odebrało?
Co do samej idei projekt się nie zmienił. Popieraliśmy główne założenie i to zdanie podtrzymujemy. Jednak między zakończeniem wstępnych konsultacji a publikacją projektu pojawiło się wiele zapisów, które absolutnie wymagają zmian. Pomijam problemy techniczne, np. to, że niektóre umorzenia wypadają w weekendy, co jest zwyczajnie niemożliwe do zrealizowania. Są jednak nowe regulacje, o których wcześniej, podczas konsultacji, nie było mowy. Jedna z nich może wywołać pewne ruchy na rynku kapitałowym. Podkreślaliśmy konieczność ograniczenia limitów zaangażowania funduszy w akcje. Z jednej strony to nastąpiło, z drugiej, biorąc pod uwagę terminy przesunięcia 15 proc. środków (opłata przekształceniowa – red.) do Funduszu Rezerwy Demograficznej, pojawia się problem. Fundusze emerytalne zostaną zmuszone do zakupów akcji za ponad 10 mld zł i jednocześnie do wyprzedaży instrumentów dłużnych. To spowoduje dewastację rynku obligacji korporacyjnych. Jak rozumiem, nie taka była intencja ustawodawcy. Należy to poprawić.
Będziecie zwracać na to uwagę?
Oczywiście, że tak. Jesteśmy w trakcie dyskusji na ten temat. Pojawił się też wymóg kapitału własnego na poziomie 1 proc., co absolutnie w stosunku do rozwiązań rynkowych, zobowiązań funduszy inwestycyjnych, które prowadzą pracownicze plany kapitałowe, jest niebywałe, niespotykane. Są rozwiązania, których do końca nie rozumiemy. Pojawiły się i inne zmiany, które są efektem pobieżnego spojrzenia, szybkiej pracy nad projektem, a sprawiają, że np. fundusze będą musiały dopłacać do tzw. funduszu przedemerytalnego. To sprawi, że biznes stanie się nierentowny. Są w tym projekcie kwestie, które wymagają pracy, przyjrzenia się. W związku z tym nie widzę możliwości, by termin 1 stycznia, od kiedy ustawa miałaby zacząć obowiązywać, jest realny.