Mija rok od tąpnięcia na rynku mikroinstalacji. Co było główną przyczyną dużej niepewności, która zapanowała wówczas na rynku?
Pierwszym czynnikiem, który wstrząsnął branżą fotowoltaiczną w ubiegłym roku, była nowelizacja ustawy OZE zmieniająca zasady magazynowania energii w sieci energetycznej dla właścicieli domów. Zaczęła obowiązywać w kwietniu 2022 r., więc marzec był absolutnie rekordowy. Chodzi o zakończenie stosowania dla nowych właścicieli instalacji systemu opustów i przejście na system rozliczeniowy zależny od aktualnych cen energii. Nowela prawa tak zmodyfikowała system, że choć ekonomicznie jest on bardzo podobny do poprzedniego, to w opinii publicznej i w efekcie medialnej wrzawy przyczynił się on do wyhamowania popytu na fotowoltaikę o ponad 80 proc., zestawiając dane rok do roku (marzec 2023 r. do marca 2022 r.). Do net-billingu przylgnęła łatka nieopłacalnego systemu – zupełnie niesłusznie. Przypomnę tylko, że Ministerstwo Klimatu i Środowiska zmieniało w toku prac terminy wejścia w życie ustawy kilkukrotnie. Każda taka nowa zapowiedź oznaczała skokowy wzrost zapytań klientów o te instalacje. Każdy instalator był wówczas na wagę złota, ale to szybko się skończyło. Według szacunków firmy Columbus nastąpiła redukcja z blisko 80 tys. montaży instalacji fotowoltaicznych dla domów w marcu 2022 r. do ok. 4 tys. w grudniu 2022 r.
Swoje zrobiły też zerwane łańcuchy dostaw z Chin, co przełożyło się na rosnące ceny takich instalacji.
To przeszłość, ceny komponentów dla fotowoltaiki już spadają, choć jeszcze nie są to stawki odczuwalne dla klienta. Faktycznie rok–dwa lata temu ceny rosły, ale łańcuchy dostaw zostały już odbudowane i udrożnione. Wielkość zaopatrzenia zależy także od cykli koniunkturalnych w Chinach. Teraz produkcja i tam rośnie.
A co z rynkiem samych firm oferujących instalacje?