Wydawało się, że opowieści o wywiezionych na taczkach prezesach państwowych spółek przeszły już do historii. Tymczasem związkowcy z Grupy Azoty Puławy zwrócili się do władz firmy o zwrot taczki komitetu strajkowego, skradzionej ich zdaniem w 2012 r. przez ówczesny zarząd. „W zaistniałej sytuacji taczka jest nam niezbędna do prowadzonej działalności związkowej" – napisali w oficjalnym piśmie. To pokazuje, że związkowcy łatwo samodzielności swoich zakładów nie oddadzą. A o pełną konsolidację zależnych fabryk od kilku lat walczą kolejne zarządy Grupy Azoty.
Sporo do zrobienia
Przedstawiciele branży chemicznej w nieoficjalnych rozmowach przekonują, że na przeszkodzie integracji zakładów azotowych stały zawsze zbyt wysokie ambicje zarządów poszczególnych firm. Od kiedy Tarnów, jako najmniejsza z głównych spółek wchodzących w skład Grupy Azoty, przejęła znacznie większe Puławy, nie ustają spory na temat tego, która z firm powinna w grupie grać pierwsze skrzypce. W efekcie wiele pomysłów spełzło na niczym.
Nie udało się na przykład scentralizować niektórych segmentów działalności, czego spodziewali się analitycy. – Grupa Azoty powstała z podmiotów, które wcześniej ze sobą konkurowały. Siłą rzeczy część stanowisk po połączeniu musiała się dublować i oczekiwaliśmy pewnej restrukturyzacji zatrudnienia. Tymczasem Grupa jest większa, niż była w 2013 r. Dziś zatrudnia około 14 tys. osób, czyli tyle samo co konkurent Yara w 60 krajach, choć Azoty mają pięciokrotnie mniejszą skalę biznesu – zauważa Krystian Brymora, analityk DM BDM. – Widać więc, gdzie jest jeszcze sporo do zrobienia, tym bardziej że przyrost zatrudnienia w okresie konsolidacji obserwowany był głównie na stanowiskach „nierobotniczych". Prywatne firmy działają zupełnie inaczej – dodaje analityk.
Wskazuje też, że roczne koszty wynagrodzeń i świadczeń pracowniczych w Azotach sięgają już ponad 1,3 mld zł i stanowią ponad 15 proc. ogółu wydatków. – W prywatnym Synthosie i PCC Rokita ten udział sięga 6 – 10 proc. ogółu kosztów – kwituje Brymora.