Dane NBP pokazały pierwszy w historii spadek wolumenu kredytów w styczniu – bez korekty o kurs spadek wyniósł 0,1 proc. rok do roku. Po korekcie o kurs odnotowano piąty z rzędu ujemny odczyt – minus 1 proc. rok do roku.
Kluczowy wpływ pandemii
– O słabości rynku kredytowego decydują czynniki o charakterze popytowym i podażowym, a ich głównym źródłem jest nadal duża niepewność dotycząca rozwoju pandemii, czyli obawy o trzecią falę i skalę ewentualnego kolejnego lockdownu – mówi prof. Waldemar Rogowski, główny analityk BIK.
Wyjaśnia, że w zakresie podaży głównym czynnikiem wpływającym na wartość akcji kredytowej jest to, że banki ostrożnie podchodzą do udzielania kredytów. Wprawdzie już od lata ub.r. złagodziły nieco wymagania wobec kredytobiorców (akceptacja niższego wkładu własnego i scoringu), ale nadal skupiają się głównie na własnych, znanych im klientach. O poluzowaniu wymogów świadczy fakt, że poziom akceptacji wniosków o kredyty konsumpcyjne (ratalne i gotówkowe) i mieszkaniowe wrócił – po tąpnięciu w kwietniu 2020 r. – do poziomów sprzed pandemii.
– Oznacza to, że głównym powodem słabości jest niski popyt. Dotyczy to głównie kredytów gotówkowych i tych dla mikrofirm. Popyt na mieszkaniowe jest niezły, banki również chcą ich udzielać, łagodzą wymagania i w tym roku spodziewamy się 14-proc. wzrostu wartości sprzedaży hipotek. Dużą słabość kredytów widać w mikrofirmach, także większe firmy – choć sporo zależy od branży – mają małe zapotrzebowanie na kredyty, szczególnie te finansujące rozwój, czyli inwestycyjne. Jest to spowodowane mniejszą aktywnością gospodarczą i wielkim napływem depozytów w ramach rządowych tarcz antykryzysowych, dodatkowo zwiększających płynność finansową firm, które od lat mało inwestują. Dopóki firmy nie zobaczą istotnego wzrostu popytu na swoje produkty i nie będą musiały zwiększyć mocy produkcyjnych, co może zająć dwa–trzy lata, ich popyt na kredyty inwestycyjne będzie słaby – mówi prof. Rogowski.