Trzeba też przyznać z perspektywy czasu, że odrobienie ze sporą nawiązką covidowego pogorszenia zysków stanowiło – o czym mogliśmy się oczywiście przekonać dopiero po czasie – znakomite fundamentalne uzasadnienie dla wystrzału S&P 500 w górę, począwszy od końcówki marca 2020 r. Ta mądrość rynku, objawiająca się wyprzedzającym dyskontowaniem przyszłości, skłania bez wątpienia do zachowania odpowiedniej pokory. Rynek jako całość okazał się bardziej „smart" niż różni finansowi guru, którzy grzmieli, że zwyżka cen akcji nie ma oparcia w wynikach firm...
Zagrożeniem recesja
Oczywiście zachowanie pokory wobec rynku nie oznacza, że nie należy próbować wnioskować na podstawie tego, w jakim punkcie cyklu są wyniki spółek. O ile po wybuchu pandemii znalazły się one w dołku tego cyklu, o tyle obecnie wahadło wychyliło się w drugą stronę. Aby to zobrazować, na naszych wykresach posługujemy się długoterminowymi liniami trendu (tzw. regresji). Bez względu na to, czy popatrzymy na surowe zyski, czy marżę ze sprzedaży, czy też ROE, wszędzie obraz jest identyczny. Podczas gdy po wybuchu pandemii wszystkie te parametry znalazły się głęboko poniżej linii trendu – dużo głębsze odchylenie w dół notowaliśmy wyłącznie na skutek globalnego kryzysu finansowego 2008/2009 – to obecnie są mocno wyśrubowane powyżej tych samych linii. Innymi słowy, obserwujemy silne odchylenia w górę od długoterminowej, wieloletniej normy.
Z jednej strony można się cieszyć, że amerykańskie korporacje są rekordowo rentowne, co zresztą stanowi potwierdzenie długofalowej tendencji oznaczającej stopniowe zwiększanie efektywności działania. Akcjonariusze mają bez wątpienia powody do zadowolenia. Słynny buffettowski optymizm odnośnie do długoterminowego inwestowania w amerykańskie spółki ponownie zyskuje potwierdzenie. Z drugiej strony w silnym bieżącym dodatnim odchyleniu od wieloletnich linii trendu tkwi też pewien ukryty czynnik ryzyka, który już być może zaczął być dyskontowany w trakcie burzliwych pierwszych miesięcy tego roku. Skoro zyski i rentowność są tak mocno wyśrubowane, to czy przypadkiem nie jest tak, że teraz istnieje większa przestrzeń do ich „normalizacji" (czyli pogorszenia) niż dalszej ekspansji?
Na razie prognozy analityków wyglądają raczej uspokajająco w tej kwestii. Konsensusowa projekcja zysku na akcję zakłada na kolejne kwartały nie tyle jakiś wyraźny regres, co raczej ustabilizowanie tempa wzrostu po okresie covidowego szaleństwa.
Oczywiście należy tu brać pod uwagę ryzyko, że o ile wcześniej prognozy analityków z Wall Street zdecydowanie nie doszacowały pozytywnych efektów olbrzymiej stymulacji fiskalnej i monetarnej uruchomionej po wybuchu pandemii, o tyle tym razem nie doszacują dla odmiany negatywnych efektów jej wycofania. Marże spółek mogą być pod presją zarówno od strony kosztowej (drożejące surowce, wyższe koszty finansowania), jak i popytowej (perspektywa spowolnienia gospodarczego na skutek wycofania wspomnianej stymulacji).
Bez wątpienia największym zagrożeniem dla zysków i marż byłaby recesja, bo to właśnie ona historycznie zadawała najmocniejsze ciosy w wyniki finansowe, sprowadzając je nie tylko do wspomnianych linii trendu, ale nawet sporo poniżej nich. I chodzi tu nie tylko o najświeższy przypadek z 2020 r., lecz również te z 2009 r. i 2001 r. (lekką recesję wynikową odnotowano również w 2016 r. mimo braku oficjalnej recesji w gospodarce). Tym ważniejsza jest obserwacja poczynań Rezerwy Federalnej, która seriami podwyżek stóp historycznie przybliżała scenariusz recesyjny. Pocieszające jest, że cykl podwyżek dopiero wystartował w marcu.