Najważniejszym wydarzeniem minionego tygodnia w sferze czynników fundamentalnych był najnowszy, listopadowy odczyt PMI dla polskiego przemysłu. Ten użyteczny wskaźnik wyprzedzający koniunktury poszybował aż do 52,4 pkt, czyli poziomu poprzednio notowanego jeszcze w marcu 2008 r. Jego miesięczny wzrost (o 3,6 pkt) był z kolei jednym z największych w historii.
Najbardziej oczywisty wniosek płynący z tego odczytu jest taki, że polska gospodarka (PMI mimo że dotyczy przemysłu, to de facto obrazuje całą koniunkturę ekonomiczną) konsekwentnie wychodzi z dołka, w jaki zepchnął ją kryzys finansowy w USA. Można wręcz powiedzieć, że nawet wyszła z tego dołka, bo odczyty PMI powyżej 50 pkt oznaczają rozwój przemysłu. O tym, że PMI nieźle oddaje faktyczną sytuację w gospodarce, świadczy to, że w tym roku korelacja między tym wskaźnikiem a roczną dynamiką produkcji przemysłowej wynosi 79 proc.
Taki jest najprostszy, najbardziej oczywisty wniosek płynący z ostatniego wysokiego odczytu PMI. Dla niejednego początkującego inwestora jest to wręcz równoznaczne z sygnałem do kupna akcji, bo przecież w końcu gospodarka znowu przyspiesza.
Niestety, głębsza analiza wskazuje, że taka prosta konkluzja byłaby mocno spóźnionym optymizmem. To, że PMI w listopadzie podskoczył do poziomu najwyższego od 20 miesięcy, jest już uwzględnione w cenach akcji. Roczna dynamika WIG (której korelacja z PMI wynosi aż 95 proc., czyli jest bliska ideałowi) jest z kolei najwyższa od 29 miesięcy (w końcu listopada wynosiła prawie 46 proc.).
[srodtytul]To nie jest powód do euforii[/srodtytul]