Czy analitycy potrafią prognozować?

Biuletyny, newslettery, rekomendacje - inwestorzy codziennie przeglądają dziesiątki analiz giełdowych. Rzadko jednak zastanawiają się, czy mają one jakąkolwiek wartość prognostyczną…

Publikacja: 05.12.2009 11:09

Czy analitycy potrafią prognozować?

Foto: GG Parkiet

Raz do roku, w styczniu niemiecka gazeta "Handelsblatt" zwykła przepytywać rynkowych ekspertów, gdzie znajdzie się indeks niemieckiego rynku DAX na koniec grudnia. Na początku 2006 r., gdy DAX oscylował wokół 5400 pkt, analitycy z najbardziej renomowanych instytucji, takich jak J. P. Morgan czy Bank of America, prognozowali jego wartość na koniec grudnia w przedziale 5000-6000 punktów. Większość specjalistów oczekiwała, że indeks uplasuje się pomiędzy 5650 a 5800 pkt.

Na jakim poziomie naprawdę finiszował DAX? 6597 punktów. Najdokładniejsze biuro pomyliło się "zaledwie" o 600 punktów. Najgorsze o 1600. Jeżeli część czytelników czuje się zaskoczona niską skutecznością topowych instytucji finansowych, dodam jeszcze, że w 2007 r. specjaliści wcale nie wypadli lepiej. Spodziewali się, że na koniec roku wskaźnik znajdzie się gdzieś w szerokim przedziale 6000-7700, a tymczasem DAX przekroczył 8060 pkt. Prawdziwy popis skuteczności przyniósł jednak dopiero 2008 r. Podczas gdy większość analityków w ankiecie celowała w przedział 8350-8800 punktów, DAX zanurkował i rok zakończył na poziomie 4810 punktów. Najwybitniejsi rynkowi specjaliści pomylili się o niemal 50 proc.

W tym momencie każdy powinien zadać sobie fundamentalne pytanie: dlaczego inwestorzy w ogóle wierzą analitykom? Odpowiedzi jest kilka. Po pierwsze, inwestorzy uważają, że eksperci wiedzą więcej o rynkach finansowych i dlatego popełniają mniej błędów. Po drugie, specjaliści dysponują większymi zasobami (dane, modele, ludzie). Po trzecie, analitycy mają większy dostęp do informacji ze spółek. Niestety, nawet jeżeli powyższe stwierdzenia są prawdziwe, to wciąż za mało, by na giełdzie skutecznie przewidywać przyszłość. Czas pożegnać się z mitem rynkowych ekspertów. Analitycy giełdowi po prostu nie potrafią prognozować.

[srodtytul]Statystyki są bezlitosne[/srodtytul]

Choć dla wielu osób teza o bezużyteczności prognoz finansowych może się wydać dość odważna, w naukach o finansach od dawna nie jest ona niczym nowym. Przyjrzyjmy się na przykład prognozom wyników kwartalnych. Badania prowadzone przez kilkadziesiąt lat w Stanach Zjednoczonych pokazują, że prognozujący wyniki na dwa najbliższe kwartały wygrywają z modelami opartymi na trendach w niewielu ponad 50 proc. przypadków. Gdy starają się przewidzieć wyniki na przynajmniej trzy kwartały do przodu, wówczas z reguły przegrywają ze zwyczajną ekstrapolacją trendu. Co więcej, prognozy na ponad trzy lata nie mają już właściwie żadnej wartości dla inwestora.

Wobec tak niskiej jakości prognoz nic dziwnego, że i rekomendacje maklerskie dotyczące poszczególnych spółek nie wnoszą wiele dla inwestora. Długoletnie statystyki w USA pokazują, że spółki, którym wystawiono rekomendacje "kupuj" w ciągu sześciu miesięcy od publikacji, pokonywały rynek zaledwie… o dwa procent. Jeżeli dodamy do tego fakt, że te same spółki zyskiwały średnio trzy procent natychmiast po publikacji i uwzględnimy koszty transakcji (prowizje, spread), jakakolwiek użyteczność rekomendacji staje pod dużym znakiem zapytania. Czy więc na tego typu raportach inwestor w ogóle może zarobić? Tak. Ale tylko pod warunkiem, że zna je przed publikacją.

Podobnie wygląda skuteczność różnego rodzaju newsletterów i porad inwestycyjnych. W 1999 r. jeden z amerykańskich badaczy rynku finansowego zadał sobie trud przebadania wyników 153 newsletterów inwestycyjnych gromadzonych w bazie "Hulbert Financial Digest". Po kalkulacji wielu statystyk naukowiec doszedł do prostej konkluzji: autorzy newsletterów nie mają niemal żadnych zdolności wybierania z rynku spółek, które uzyskują ponadprzeciętne stopy zwrotu, a po uwzględnieniu kosztów transakcji, na ich poradach inwestycyjnych nie można w żaden sposób zarabiać pieniędzy.

[srodtytul]Ostrożnie z funduszami akcji[/srodtytul]

O ile z niską skutecznością analiz rynkowych można się jeszcze pogodzić (i po prostu ich nie czytać), o tyle o wiele większym niepokojem powinien napawać fakt, że podobną efektywność prezentują zarządzający funduszami akcji. Spore doświadczenia mają w tym zakresie inwestorzy zza oceanu. W latach 1988-1998 w USA przeciętny fundusz akcji zarobił 313 proc. W tym samym czasie indeks S&P500 zyskał… 449 proc. Swego czasu redaktorzy czasopisma "Forbes" byli na tyle zaintrygowani tego typu badaniami, że rzucając lotkami w listę spółek wylosowali 28 z nich i w każdą ulokowali po 1000 dolarów. Po 17 latach z osiągniętą stopą zwrotu na poziomie 370 proc. mógł się mierzyć jedynie znikomy odsetek profesjonalnie zarządzających.

Pisząc o skuteczności zarządzających funduszami akcji nie sposób nie wspomnieć o wynikach funduszy aktywnej alokacji. Mowa tu o takich funduszach, w których zarządzający stara się na bieżąco prognozować, czy na rynku nastąpi hossa czy bessa, i stosownie do swoich przewidywań posiadać w portfelu przewagę gotówki, obligacji lub akcji.

Rozumowanie typowego inwestora, który powierza swoje oszczędności w ręce funduszu aktywnej alokacji, jest dość rozsądne: po co inwestować non stop na rynku akcji, skoro można powierzyć pieniądze specjalistom i dzięki temu unikać giełdowych spadków i zarabiać na wzrostach. Niestety, rzeczywistość okazuje się daleka od tej idyllicznej wizji. W latach 1989-1998 w USA przeciętny fundusz aktywnej alokacji zarobił 10 proc. Tymczasem indeks S&P500 zyskał… ponad 15 proc.

[srodtytul]Trudno wygrać z rynkiem[/srodtytul]

Dlaczego skuteczność giełdowych analityków jest co najmniej wątpliwej jakości? Zjawisko to zwykło się tłumaczyć na co najmniej trzy sposoby. Pierwszy z nich dotyczy tak zwanej efektywności rynku. Jeżeli inteligentni inwestorzy będą bezustannie wyszukiwać okazji inwestycyjnych i kupować akcje, które uważają za niedowartościowane, a sprzedawać te, które uważają za przewartościowane, to w efekcie dojdzie do sytuacji, kiedy przyszły potencjał wzrostu lub spadku będzie zdyskontowany w bieżących cenach. W efekcie inwestor pasywny, który nie szuka inwestycyjnych okazji, a jedynie kupuje i trzyma całkowicie losowo dobrane spółki, będzie miał wynik nie gorszy niż profesjonalny zarządzający.

Druga kategoria wyjaśnień nie najlepszych wyników analityków giełdowych koncentruje się na kwestiach technicznych związanych z funkcjonowaniem instytucji finansowych, spółek giełdowych, budową modeli wyceny itp. Nie jest na przykład tajemnicą, że niektóre giełdowe spółki dopuszczają się różnych form kreatywnej księgowości, co z pewnością nie ułatwia analitykom zadania. Nawet jeżeli przyjmiemy, że sprawozdania firm są obiektywne i w żaden sposób nie podkolorowane, wbrew pozorom w samych wynikach przedsiębiorstw nie jest łatwo doszukać się trendów.

Kalkulacje prowadzone pod koniec ubiegłego stulecia na uniwersytetach Harvard i Princeton dowiodły, że znajomość tempa wzrostu zysków spółek amerykańskich z lat 1980-1990 była całkowicie bezużyteczna przy formułowaniu prognoz na kolejne dziesięciolecie. Z drugiej strony, część winy leży również zapewne po stronie analityków, wśród których można spotkać osoby nie zawsze w pełni kompetentne, a ci najlepsi często opuszczają działy analityczne i przechodzą do działów zarządzania portfelem lub sprzedaży.

Chwilę uwagi warto poświęcić również samym modelom wykorzystywanym do wyceny przedsiębiorstw. Na przykład stosując DCF przeważająca większość analityków koncentruje się na jednej konkretnej - najbardziej prawdopodobnej ich zdaniem - ścieżce przyszłego rozwoju spółki, zupełnie nie uwzględniając innych wariantów. Z jednej strony może to skutkować tym, że jeżeli analityk widzi ponad 50-proc. prawdopodobieństwo bankructwa firmy, wówczas wycenia ją na 0 zł, jak to miało miejsce w przypadku Lotosu. Z drugiej strony, nawet jeżeli prognoza dotycząca spółki zakłada najprawdopodobniej jej rozwój, to inwestycja w nią może być podobna do próby przejścia przez rzekę, której przeciętna głębokość to 1,5 metra. Wprawdzie średnio uda nam się mieć głowę nad wodą, ale jednak, niestety, czasami będzie płyciej, a czasami głębiej.

[srodtytul]Optymistyczni i pewni siebie[/srodtytul]

Istnieje jeszcze trzeci zestaw czynników, którymi tłumaczy się kiepskie wyniki analityków giełdowych. To kwestie związane z finansami behawioralnymi i psychologią inwestowania. Temat jest wprawdzie na tyle szeroki, że można by mu poświęcić kilka książek, jednak warto wspomnieć przynajmniej kilka schematów w myśleniu inwestorów giełdowych. Przykładem może być choćby nadmierna pewność siebie.

W dość znanym eksperymencie przeprowadzonym w latach 80. w Szwecji zapytano kierowców, jak oceniają własne umiejętności w porównaniu z pozostałymi kierowcami. Okazało się, że zdecydowana większość uważa, że ma wyższe umiejętności niż średnia. Ten efekt znajduje również odbicie w pracy analityków, którzy nie doceniają marginesu błędu swoich prognoz.

Nadmierna pewność siebie może byś spowodowana na przykład dostępem do większej niż przeciętny inwestor liczby informacji. W innym eksperymencie psycholog Paul Slovic prosił profesjonalnych bukmacherów o prognozowanie wyników wyścigów konnych, a zarazem oszacowanie prawdopodobieństwa, że uda im się poprawnie odgadnąć wynik.

W toku eksperymentu prowadzący podawał bukmacherom coraz więcej informacji dotyczących koni i wyścigu. Jaki był wynik? W miarę jak uczestnicy otrzymywali coraz więcej informacji, ich ocena trafności własnej prognozy rosła, ale - wbrew pozorom - wcale nie poprawiała się ich skuteczność. Przełożenie na rynek akcji jest dość czytelne: fakt, że analitycy posiadają więcej informacji niż przeciętny śmiertelnik, wcale nie oznacza, że formułują skuteczniejsze prognozy.

Kolejny "problem" to nadmierny optymizm. Według statystyk, około 80 proc. studentów uważa, że ukończy studia z lepszym wynikiem niż reszta. To zjawisko udziela się również ekspertom giełdowym, którzy - według badań - systematycznie zawyżają prognozy wyników i wydają zdecydowanie więcej rekomendacji kupna niż sprzedaży.

[srodtytul]Ile państw liczy ONZ?[/srodtytul]

Warto też wspomnieć o tak zwanej heurystyce zakotwiczenia, które najlepiej obrazuje słynny już eksperyment z kołem fortuny. W pewnym doświadczeniu z 1974 r. jego uczestnikom zadawano pytanie, ile państw członkowskich liczy ONZ, po czym kazano kręcić kołem fortuny. Gdy strzałka zatrzymała się na liczbie, respondent odpowiadał na pytanie.

Co się okazało? Chociaż liczby na kole nie miały najmniejszego związku z liczebnością członków ONZ, odpowiedzi respondentów okazywały się wyjątkowo zbieżne z wylosowaną wcześniej liczbą. W sytuacji kompletnej niewiedzy uczestnicy "zakotwiczali się" na wylosowanej liczbie. Ten sam problem dotyczy analityków, którzy sporządzając rekomendacje i nie znając "prawdziwej" wartości spółki, "zakotwiczają" się gdzieś w okolicach kursu rynkowego. Bardzo trudno jest znaleźć raporty, gdzie wycena jest oddalona od notowań więcej niż 20-30 proc., nawet na szczycie hossy lub dnie bessy.

[srodtytul]Ciężka dola inwestora[/srodtytul]

Praca analityka giełdowego nie jest łatwa. Musi on mieć sporą wiedzę merytoryczną, radzić sobie z ułomnościami ludzkiej psychiki i zmagać z nieprzewidywalnością rynku. Efektem są niestety wątpliwej użyteczności prognozy giełdowe. Jak wobec tego mają postępować inwestorzy? Po pierwsze, muszą nauczyć się samodzielności. Po drugie, powinni nabrać sceptycyzmu co do możliwości prognozowania koniunktury na parkiecie. Nie ma większego sensu polegać na gadających głowach z gazet i telewizji oraz łapać giełdowych dołków i szczytów skoro i tak jedynym skutkiem będzie uszczuplenie portfela o wysokość opłat transakcyjnych.

Po trzecie wreszcie, gracze giełdowi muszą się nauczyć dywersyfikować portfel. Skoro nie da się przewidzieć zachowania rynku, to trzeba przynajmniej zminimalizować ryzyko, inwestując w wiele spółek, branż, strategii czy klas aktywów. Skuteczna dywersyfikacja i pasywny portfel mogą przynieść więcej pożytku niż niejeden analityk giełdowy.

Analizy rynkowe
Spółki z potencjałem do portfela na 2025 rok. Na kogo stawiają analitycy?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Analizy rynkowe
Prześwietlamy transakcje insiderów. Co widać między wierszami?
Analizy rynkowe
Co czeka WIG w 2025 roku? Co najmniej stabilizacja, ale raczej wzrosty
Analizy rynkowe
Marże giełdowych prymusów w górę
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Rajd św. Mikołaja i bitcoina
Analizy rynkowe
S&P 500 po dwóch bardzo udanych latach – co dalej?