Nawet bez obniżki ratingu rosnące zadłużenie USA może jednak odstraszać inwestorów. – Amerykańskie obligacje są „bezpieczną przystanią” dla inwestorów. W takim samym sensie jak bezpieczną przystanią był Pearl Harbor w 1941 r. – napisał Naill Ferguson, wykładowca z Uniwersytetu Harvarda. Jego zdaniem już w tym roku popyt na te papiery może nie sprostać podaży, zwłaszcza jeżeli Chiny zmniejszą ilość kupowanych aktywów tego typu. Ich rentowność pójdzie więc w górę.
– W dłuższej perspektywie na spłaszczenie się krzywej rentowności będą wpływać obawy inwestorów dotyczące rozmiarów zadłużenia USA. Raczej nie będziemy jednak mieli do czynienia z gwałtownymi zwyżkami rentowności. Będzie to proces stopniowy. Jak dotąd inwestorzy traktują amerykański dług jako bardzo pewny. Problemy mogłyby się pojawić, gdyby jednak doszło do obcięcia ratingu kredytowego Wielkiej Brytanii, mającej podobne problemy fiskalne jak Stany Zjednoczone – zauważał Andersen.
[srodtytul]Apetyt Chin maleje[/srodtytul]
Niektórzy inwestorzy, w tym najbardziej znaczący dla tego rynku, są zaniepokojeni. W grudniu Pekin zmniejszył zakupy tego długu o 34,2 mld USD. O ile w lipcu, w rękach Chin znajdowało się 800 mld USD w obligacjach, to na koniec grudnia już tylko 755 mld USD.
Oczywiście, chiński apetyt na amerykański dług jest wciąż bardzo duży, ma jednak granice i nie jest w stanie zaspokoić nawet większości potrzeb pożyczkowych Waszyngtonu. W 2006 r. Chiny kupowały 46 proc. nowo wyemitowanych obligacji Departamentu Skarbu USA. W 2008 r. już tylko 20 proc., a w 2009 r. 5 proc. Pekin ma również powody, zarówno polityczne jak i ekonomiczne, by zmniejszać swoje zaangażowanie na tym rynku. Chińskie władze wielokrotnie wyrażały swoje niezadowolenie z powodu dominującej pozycji dolara w światowej gospodarce. Jednakże równie często zwracały one uwagę USA, że niepokoi ich wielkość amerykańskiego długu.
Zniechęcony do tych papierów jest również PIMCO, czyli fundusz rynkowego guru Billa Grossa. W ostatnich miesiącach zmniejszał on zaangażowanie w amerykańskie obligacje. Gross wielokrotnie sugerował zaś inwestorom, że powinni lokować pieniądze w papiery mniej zadłużonych krajów, zwłaszcza państw rynków wschodzących.
– Obecnie nie widać, by w bliskiej przyszłości doszło do cięcia wydatków budżetowych w USA. Powinna więc pójść w górę rentowność obligacji, najpierw długoterminowych, ale krótkoterminowe też muszą się dostosować. Są dwie drogi, które doprowadzą do spłaszczenia krzywej rentowności. Pierwsza to przyspieszenie wzrostu gospodarczego, inflacja i podwyżki stóp. Druga to presja rynku podwyższająca rentowność, zmuszająca rząd, by wydawał mniej – uważa Shaun le Roux, analityk z Alphen Asset Management.
[srodtytul]Mądry inwestor przed szkodą[/srodtytul]
Testem dla rynków, który wpłynie na politykę Fedu, będzie zakończenie przez niego w marcu programu wykupu instrumentów powiązanych z rynkiem hipotecznym. Wówczas spadnie popyt na te papiery, a co za tym idzie może wzrosnąć rentowność rządowych obligacji dziesięcioletnich (często zamienialnych na te instrumenty). – Obecnie tylko dwie rzeczy powstrzymują wzrost rentowności amerykańskich papierów: wykupywanie obligacji przez Fed oraz akumulacja rezerw przez Chiny – napisał Ferguson.
Analitycy wskazują, że Fed prowadzi obecnie bardzo ostrożną politykę, więc Bernanke na pewno będzie bardzo uważnie przyglądać się skutkom, jakie przyniesie ilościowe zacieśnianie polityki monetarnej. Gdy uzna, że zagraża ono ożywieniu gospodarczemu, na pewno nie zawaha się zmniejszyć jego tempa lub nawet go wstrzymać.
– Fed już wyraźnie ostrzegł inwestorów, że będzie się wycofywał ze stymulowania gospodarki. I będzie ich ostrzegał wielokrotnie, zanim zdecyduje się podnieść stopy. Rynek będzie miał więc bardzo dużo czasu, by do tego się przygotować. Straty spowodowane podwyżką stóp i wzrostem rentowności obligacji krótkoterminowych będą więc dosyć ograniczone – twierdzi Weidensteiner.
[ramka][b]Europa już odczuwa gniew rynku [/b]
O ile amerykański dług publiczny sięgnął w zeszłym roku 53 proc. PKB, o tyle całkowite zobowiązania rządu USA (łącznie ze zobowiązaniami systemu opieki społecznej i ochrony zdrowia) przewyższały 500 proc. PKB. W tym czasie takie zobowiązania greckie- go rządu były większe niż 800 proc. PKB. Duże zadłużenie rządów niepokoi rynki. Obecnie karzą one za to Europę.Inwestorzy, którzy przyczyniają się do podniesienia rentowności obligacji danego kraju, by zmienić jego politykę gospodarczą, są czasem nazywani samozwańczymi stróżami prawa (ang.: vigilantes). Termin ten ukuł w 1984 r. ekonomista Edward Yardeni, prezes firmy Yardeni Investments. To właśnie owi „samozwańczy stróże prawa”, podnosząc rentowność amerykańskich obligacji, zmusili prezydenta USA Billa Clintona, tuż po objęciu przez niego urzędu w 1993 r., do zmniejszenia deficytu budżetowego.Dzisiaj „samozwańczymi stróżami prawa” stali się inwestorzy działający na europejskich rynkach. Widać to w wypadku kryzysu w Grecji.Obawy inwestorów o stan finansów publicznych państw z obrzeży strefy euro (grupy PIIGS, czyli: Portugalii, Irlandii, Włoch, Grecji oraz Hiszpanii) kładły się w ostatnich tygodniach cieniem na europejskich rynkach obligacji. Doszło do dużej przeceny walorów państw grupy PIIGS. Greckie papiery dwuletnie sięgnęły najwyższego poziomu od powstania strefy euro w 1999 r. Rentowność portugalskich była zaś największa od trzynastu lat. Niewiele pomogły obligacjom z krajów PIIGS działania Brukseli. Unijni przywódcy na początku lutego zapewnili, że udzielą Grecji wsparcia, ale jedynie „moralnego”, tzn. będą nalegać, by dokonała znacznych cięć budżetowych. Na pomoc finansową dla Aten nie przeznaczą jednak na razie ani eurocenta. Takie podejście mocno rozczarowało inwestorów. Rentowność greckich obligacji dwuletnich pozostała na poziomie wyższym niż 5 proc., wciąż najwyższym od lat.[/ramka]
[ramka][b]Piotr Zagała - zarządzający funduszami w Idea TFI[/b]
Zwyżki indeksów giełdowych, cen surowców, poprawa wskaźników makroekonomicznych i olbrzymi wzrost bazy monetarnej jednoznacznie sugerują, że stopy procentowe w USA powinny rosnąć. Wzrost krótkoterminowych stóp procentowych nie musi jednak oznaczać wzrostu stóp długoterminowych, bo wygląda na to, że podwyżki zostały już zdyskontowane. Niektóre wskaźniki mogą sugerować, że można wręcz oczekiwać krótkoterminowo spadku długoterminowych stóp. Różnica między dziesięcioletnim a dwuletnim dolarowym swapem wynosi obecnie 2,7 proc. – krzywa jest bardzo stroma. Spadek rentowności długoterminowych obligacji mógłby wynikać z nadmiernie szybkiego zacieśnienia polityki monetarnej przez Fed – niedawno Bernanke wystraszył rynki informacjami o planowanym ściągnięciu nadpodaży pieniądza z systemu bankowego. Gdyby tak się stało, długoterminowe stopy mogłyby przestać dyskontować dalsze ożywienie gospodarcze. Fed może dążyć do obniżenia długoterminowych stóp procentowych, gdyż wysoka stopa nie jest korzystna dla silnie zadłużonej gospodarki. Dolar w ostatnim czasie odbił się względem koszyka walut i z tej strony Fed nie musi się obawiać wzrostu presji inflacyjnej. Jednak od czasu, gdy amerykańska administracja pozwoliła na bankructwo Lehman Brothers, trudno mówić o przewidywalności jej posunięć. Reasumując, nie spodziewam się istotnych ruchów rentowności papierów długoterminowych.
[b]Wojciech Białek - analityk, CDM Pekao[/b]
Większa część tego, co można było dotychczas zarobić na obligacjach amerykańskiego Departamentu Skarbu, już została zarobiona. W bliskiej przyszłości inwestowanie w te aktywa będzie wymagało już większej zręczności, chociaż nie można obecnie mówić o bessie na tym rynku. Moim zdaniem nie ma więc powodów, by twierdzić, że na tym rynku istnieje bańka spekulacyjna.Obligacje te nie będą w tym roku dobrą inwestycją. Obecnie gospodarka amerykańska wychodzi bowiem z fazy bezinflacyjnego ożywienia do inflacyjnego ożywienia, która jest korzystna do inwestycji w niemal wszystkie aktywa, poza oczywiście amerykańskimi obligacjami skarbowymi. W drugiej połowie roku może dojść więc do załamania cen obligacji Departamentu Skarbu. Wówczas wzrośnie ich rentowność, gdyż rynek będzie spodziewał się, że Fed podwyższy stopy procentowe. Podwyżka stóp nastąpi jednak dopiero po załamaniu cen obligacji. Po załamaniu cen obligacji i podwyżce stóp USA wkroczą w fazę deflacyjną. Podaż pieniądza znacząco nie rośnie, a gospodarka się rozwija, więc pojawi się tendencja do „zasysania” pieniędzy z rynków finansowych. Dopiero wówczas będzie można myśleć o zainwestowaniu w amerykańskie obligacje, którym ta faza zwykle sprzyja.[/ramka]
[ramka][b]Amerykańskie PIIGS, czyli stany, przez które Waszyngton może boleć głowa[/b]
Oprócz zadłużenia rządu federalnego USA czynnikiem ryzyka zniechęcającym do amerykańskich aktywów, zwłaszcza obligacji, może być również zła kondycja finansów poszczególnych stanów. Analitycy ostrzegają, że w wypadku części z nich jest ona dużo gorsza niż np. Grecji czy Portugalii, a przecież na przykład Kalifornia ma gospodarkę znacznie większą niż oba te kraje razem wzięte.Właśnie stan finansów Kalifornii, uważanej za siódmą lub ósmą gospodarkę świata (porównywalna z Francją), jest największym zmartwieniem Waszyngtonu. Już dwa lata temu, gdy kalifornijski deficyt był oceniany na 22 mld USD, gubernator Arnold Schwarzenegger zwracał się do rządu federalnego o 7 mld USD wsparcia, argumentując, że inaczej zabraknie mu środków na wypłaty dla nauczycieli, policjantów czy strażaków.W roku fiskalnym 2010 deficyt budżetowy Kalifornii sięgnie już 52 mld USD, co będzie stanowiło aż 56 proc. jej wydatków. Stan ma najgorszy rating kredytowy (AOD Standard & Poor’s) wśród wszystkich 50 stanów. Łączny przewidywany na ten rok fiskalny deficyt w budżetach stanów USA to 194 mld USD, co stanowi 28,3 proc. ich wydatków.Kilkanaście dni temu popularny wśród inwestorów portal Seeking Alpha stworzył listę stanów, które mogą w najbliższych trzech latach (do wyborów w 2012 r.) przysporzyć Waszyngtonowi jeszcze większych problemów, niż kraje PIIGS przysparzają Europie. Znalazło się na niej siedem stanów: właśnie Kalifornia, a także Floryda, Illinois, Ohio, Michigan, Północna Karolina i New Jersey. Są to duże stany – każdy ma populację co najmniej 8 mln osób. I każdy musiał pożyczyć z Waszyngtonu co najmniej miliard dolarów na łatanie dziury w funduszu, z którego wypłaca zasiłki dla bezrobotnych – co oznacza w praktyce bankructwo stanowych ubezpieczeń. Ponadto wszystkie mają dużo wyższą od przeciętnej stopę bezrobocia i są importerami netto energii (to istotne, ponieważ podatki od produkcji surowców energetycznych mogą zasilać stanową kasę). Kalifornia i Floryda to największe ofiary kryzysu subprime i załamania na rynku nieruchomości. Ohio i Michigan ucierpiały z kolei w wyniku kryzysu w motoryzacji, a Północna Karolina i New Jersey głównie w rezultacie dekoniunktury w sektorze finansowym. [/ramka]