Czy grozi nam pęknięcie obligacyjnej bańki w USA?

Papiery Departamentu Skarbu cieszą się ogromnym popytem inwestorów. Część ekspertów wskazuje jednak, że już w tym roku mogą one przynieść im duże straty. Sygnałem do spadku cen tych walorów może być podwyżka stóp procentowych lub wzrost obaw rynków o wielkość zadłużenia Stanów Zjednoczonych

Publikacja: 20.02.2010 06:04

Inwestorzy powinni zainteresować się długiem takich krajów, jak Chiny, Indie czy Brazylia. Podążajci

Inwestorzy powinni zainteresować się długiem takich krajów, jak Chiny, Indie czy Brazylia. Podążajcie tam, gdzie gospodarki się rozwijają, a zadłużenie jest wciąż niskie

Foto: Bloomberg

Amerykańskie obligacje skarbowe w czasie kryzysu zostały uznane przez inwestorów na całym świecie za jedną z najpewniejszych form lokowania pieniędzy. Najwyższe ratingi kredytowe AAA oraz supermocarstwowy prestiż USA skutecznie działały na ich wyobraźnię. Amerykańskie obligacje okazały się zaś bardzo odporne na kryzys. Indeks Morningstar mierzący ich całkowitą stopę zwrotu wzrósł od początku 2007 r. o 22 proc.

W tym czasie indeks S&P500 spadł o 22,5 proc. Papiery te kupowano masowo, również gdy kryzys zelżał, a na giełdach panowały zwyżki. Dostępne na rynku amerykańskie obligacje rządowe są już warte 7,7 bln USD, jeszcze w 2008 r. dług ten wynosił jedynie 4,4 bln USD. Mimo tak dużego wzrostu podaży, rząd w Waszyngtonie nie może narzekać na popyt. Według danych firmy Trim Tabs Research amerykańskie fundusze inwestujące w obligacje przyciągnęły w zeszłym roku aż 421 mld USD netto. W tym czasie z funduszów akcji wycofano 35 mld USD netto.

Wielu ekspertów zwraca jednak uwagę, że amerykańskie obligacje, mogą już w tym roku przynieść poważne straty inwestorom. Do rynkowego załamania przyczyni się zaś (podobnie jak w przypadku kryzysu subprime) polityka Fedu. – Następną dużą bańką mogą być obligacje. Ich ceny są obecnie zbyt wysokie i muszą spaść – stwierdził James Holt, wiceprezes BlackRock Investment Management. Jego fundusz ulokował tylko 13 proc. swoich pieniędzy w te papiery. – Jeżeli zostaną podniesione stopy w USA, to spadnie cena tych walorów. Staramy się więc, by nasze inwestycje były zdywersyfikowane – wskazał.

[srodtytul]Prorocy rynkowej zagłady[/srodtytul]

Nie jest on pierwszym, który wieszczy ten czarny scenariusz. Już w lutym zeszłego roku przed kupowaniem walorów Departamentu Skarbu ostrzegał znany inwestor, właściciel funduszu Berkshire Hathaway Warren Buffet.

– Gdy zostanie spisana historia gospodarcza ostatnich dziesięcioleci, na pewno będzie mówiła o bańce internetowej z końca lat 90. oraz bańce na rynku nieruchomości na początku XXI w. Jednakże bańka na rynku obligacji Departamentu Skarbu zostanie uznana za równie znaczącą. – napisał wówczas w liście do akcjonariuszy. Wyjaśnił, że powodem pęknięcia bańki będzie powrót wysokiej inflacji związany z użyciem przez rząd bilionów dolarów na ratowanie systemu bankowego oraz na stymulowanie gospodarki.

Podobne poglądy głosi również od wielu miesięcy inny guru inwestorów Peter Schiff, prezes firmy inwestycyjnej Euro Pacific Capital. – Zawirowania na rynkach się zaczną, gdy pęknie największa bańka, z jaką mamy do czynienia: na rynkach amerykańskich obligacji i dolara. W USA kryzys dopiero wtedy rozpocznie się na dobre, co nie pozostanie bez wpływu na resztę świata – mówił w styczniowym wywiadzie dla „Parkietu”. Wskazywał również na inflację, a także na zbyt dużą podaż amerykańskiego długu jako czynniki, które doprowadzą do pęknięcia bańki.

Kasandryczne prognozy snuje od dłuższego czasu też Jim Rogers, założyciel Rogers Holding i guru rynków surowcowych. Mówił on nawet o „inflacyjnym holokauście”, który spotka inwestorów masowo lokujących swoje pieniądze w amerykańskich obligacjach.

Czy rzeczywiście jest się czego bać? Obok „alarmistów” są wciąż przecież analitycy mówiący, że na rynku nie ma obecnie bańki. – Ceny amerykańskich obligacji są obecnie raczej rozsądne, biorąc pod uwagę to, że stopy w USA są zbliżone do zera, a popyt na te walory jest wciąż stosunkowo duży. Obecnie jest zbyt wcześnie, by mówić o bańce – mówi „Parkietowi” Peter Possing Andersen, strateg z Danske Banku. Komu więc wierzyć – bijącym na alarm czy uspokajającym?

[srodtytul]Krzywa może się spłaszczyć[/srodtytul]

Zdaniem wielu analityków kluczowym zagadnieniem dla odpowiedzi na te pytania będzie polityka Banku Rezerw Federalnych USA w najbliższych miesiącach. Obecnie sytuacja nie nastraja jednak części ekspertów optymistycznie.

Różnica w rentowności między amerykańskimi obligacjami dwuletnimi a dziesięcioletnimi wzrosła w tym tygodniu do 2,89 pkt proc. To tylko 1 pb. mniej niż w styczniu, gdy osiągnęła najwyższy poziom od 1981 r. Krzywa rentowności pokazująca rozpiętość rentowności amerykańskich papierów o różnym okresie zapadalności od wielu miesięcy jest bardzo wąska na swym początku (czyli przy papierach krótkoterminowych), a na końcu (przy walorach o długim terminie zapadalności) szeroka.

Wskazuje to, że na rynku wciąż jest bardzo duży popyt na amerykański dług zapadalny w krótkim terminie. Zwykle oznacza to, że rynek spodziewa się w przyszłości przyspieszenia wzrostu gospodarczego w USA.

Inwestorzy mogą ponieść straty, jeżeli krzywa rentowności się spłaszczy. Wtedy wzrośnie rentowność papierów o krótkim terminie zapadalności. Spadną zaś ich ceny, co zapewne będzie kiepską wiadomością dla banków i funduszy inwestujących w amerykańskie obligacje. Impulsem, który wywoła spłaszczenie krzywej, może być zmiana polityki monetarnej przez Fed. Dalsze obniżki stóp byłyby matematycznie niemożliwe (są one wszak już na poziomie 0-0,25 proc.). Polityka może być więc tylko zacieśniana. – Pieniądze spekulantów nie będą trwały przy obligacjach, jeżeli stopy pójdą w górę. Gdy zacznie się wycofywanie pieniędzy z funduszy, stopy zwrotu szybko staną się negatywne – napisała Marylin Cohen, prezes amerykańskiej firmy inwestycyjnej Envision Capital Management.

Konsekwencje pęknięcia ewentualnej bańki byłyby dla rynków bardzo negatywne. – Ostatnim razem bańka na rynku obligacji Departamentu Skarbu USA pękła w 1976 r. Następne pięć lat mocno wyróżniło się w historii gospodarczej. W tym czasie Dow Jones spadł o 25 proc., dolar stracił 35 proc. siły nabywczej, inflacja skoczyła z 4 proc. do niemal 12 proc., a rentowność amerykańskich obligacji trzydziestoletnich wzrosła z 7,2 proc. do 14,68 proc. To się powtórzy, ale szkody będą większe – ostrzega Chuck Butler, analityk z ponad 35-letnim stażem, szef działu rynków międzynarodowych w amerykańskim EverBanku.

Nie istnieją obecnie wyliczenia strat, jakie mogliby ponieść inwestorzy na ewentualnym pęknięciu bańki. Żaden z analityków, z którymi skontaktował się „Parkiet”, nie podał nawet ich przybliżonej skali. Przy spełnieniu się czarnego scenariusza mogłyby one jednak iść w setki miliardy dolarów. Jednakże czarny scenariusz nie jest najbardziej prawdopodobną alternatywą, a bardzo wiele czynników może ograniczyć ewentualne straty.

[srodtytul]Zagadka Greenspana, enigma Bernanke[/srodtytul]

Średnia prognoz analityków zebranych przez agencję Bloomberga wskazuje, że w 2010 r. stopy procentowe w USA wzrosną do 0,75 proc. Do podwyżek dojdzie zaś najwcześniej w drugiej połowie roku (większość wskazań mówi o czwartym kwartale).

Tempo zacieśniania polityki monetarnej będzie oczywiście zależało od wielu czynników: postępów ożywienia gospodarczego, oczekiwań inflacyjnych, sytuacji na rynkach finansowych. Wszyscy są jednak zgodni, że utrzymywanie stóp przez dłuższy okres na poziomie zbliżonym do zera jest sytuacją nadzwyczajną i nie może trwać długo. Fed zgodnie z zapowiedziami, podwyższając stopę dyskontową, udowodnił przecież, że będzie stopniowo wycofywać się ze strategii monetarnej stymulacji gospodarki.

Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana. Sam fakt podwyżki stóp jeszcze niczego może nie przesądzać. Ważne jest, jak duża będzie to podwyżka. – Krzywa rentowności może się spłaszczyć dopiero pod koniec roku, gdy Fed podniesie stopy. To, jak bardzo się spłaszczy, zależeć będzie jednak w dużej mierze od tego, jak agresywna będzie podwyżka. Wiele jednak wskazuje, że zachowa ostrożność – przyznaje w rozmowie z „Parkietem” Bernd Weidensteiner, ekonomista z Commerzbanku.

Amerykański bank centralny do ostrożności może skłaniać obawa o kondycję banków oraz sektora nieruchomości. – Banki mogą pożyczać przy stopie 0,5 proc. (obecnie po 0,75 proc. – red.) i inwestować w obligacje o rentowności 2,5 proc., co jest niezłym interesem.

W ten sposób banki centralne rozwiązują jednocześnie dwa problemy: rekapitalizują sektor bankowy, jednocześnie pomagając rządom sprzedać obligacje. To jest właśnie jeden z powodów – oprócz chęci uniknięcia zawirowań na rynku nieruchomości – dla których główne banki centralne ociągają się z sygnalizowaniem jakichkolwiek podwyżek stóp procentowych i utrzymają je na niskim poziomie zapewne jeszcze przez cały 2011 r. Uważam, że zwijanie polityki stymulacyjnej i przyzwyczajanie rynków do tego nowego reżimu będzie znacznie wolniejszym procesem, niż się powszechnie oczekuje – powiedział w styczniu, w wywiadzie dla „Parkietu”, Christian Tegllund Blaabjerg, główny strateg Saxo Banku.

Część ekonomistów uważa ponadto, że podwyżka stóp może nastąpić dopiero w przyszłym roku, gdyż ożywienie gospodarcze wciąż będzie kruche. – Nie spodziewam się, by do podwyżek stóp w USA doszło przed 2011 r. Przez kilka następnych kwartałów gospodarka będzie walczyć o stabilny wzrost. Krzywa rentowności prawdopodobnie więc jeszcze długo będzie wyglądała podobnie do obecnej i nie spłaszczy się znacząco – wskazuje Paul Ashworth, ekonomista z firmy badawczej Capital Economics.

Stopy procentowe to jednak niejedyny czynnik wpływający na kształt krzywej rentowności. Ważne są również m.in. oczekiwania inflacyjne, podaż długu, prognozy wzrostu gospodarczego i w dużej mierze nastroje inwestorów, czasem mające nieracjonalne podłoże. Ekonomiści do dziś szukają przecież wyjaśnienia tzw. zagadki Greenspana. Gdy poprzedni szef Fedu Alan Greenspan zaczął w 2004 r. zacieśniać politykę monetarną., rynek amerykańskich obligacji nie reagował na to w znaczący sposób, a rentowność obligacji przez pewien czas nawet spadała. Nikt jeszcze nie przedstawił zadowalającej odpowiedzi na ten fenomen.

[srodtytul]Mit inflacyjnego zagrożenia?[/srodtytul]

Jednym z najczęściej przywoływanych powodów pęknięcia rzekomej bańki na rynku amerykańskich obligacji jest niebezpieczeństwo powrotu wysokiej inflacji do USA. Zmusiłoby ono Fed do podwyżki stóp. Rentowność obligacji wzrosłaby nawet, gdyby Fed nie zmieniał polityki. Czy powrót wysokiej inflacji jest jednak zagrożeniem realnym?

Ceny konsumpcyjne w USA wzrosły w styczniu o jedynie 2,6 proc. w skali rocznej. Średnia prognoz analityków zebranych przez agencję Bloomberga mówi, że roczna inflacja w USA wyniesie w tym roku 2,1 proc. To duża zmiana w porównaniu z 2009 r., gdzie ceny konsumpcyjne spadły o 0,35 proc. Jeśli prognozy się sprawdzą, inflacja będzie jednak i tak niższa niż w 2008 r. i czterech poprzedzających go latach.

Co więcej, prognozy mówią, że zwolni ona w 2011 r. do 2 proc. Optymistyczne nastawienie co do ryzyka inflacyjnego prezentuje również Fed. Bernanke oraz inni twórcy amerykańskiej polityki monetarnej od wielu miesięcy na każdym kroku podkreślają, że ryzyko inflacyjne pozostanie przez dłuższy czas mocno ograniczone.

– Dużo bardziej prawdopodobne od powrotu inflacji jest to, że amerykańskiej gospodarce grozi deflacja. Spadek podaży pieniądza w USA okazał się bowiem jak dotąd większy niż w Wielkiej Brytanii czy w strefie euro. To tym bardziej alarmujące, że spadek amerykańskiego PKB był mniejszy niż brytyjskiego, a Fed bardziej zaangażował się w ilościowe rozluźnianie polityki pieniężnej od Europejskiego Banku Centralnego – wskazuje Ashworth.Oczywiście, ekonomiści nie wykluczają, że inflacja w USA znacząco przyspieszy, jeśli dojdzie np. do znacznej zwyżki cen ropy naftowej lub dużej deprecjacji dolara.

[srodtytul]Rosnący ciężar długu[/srodtytul]

Czynnikiem ryzyka dla inwestorów lokujących pieniądze w amerykańskie obligacje jest jednak na pewno gigantyczne zadłużenie USA. Dług publiczny sięgnął w zeszłym roku rekordowych 12,1 bln USD. Na początku roku Kongres podniósł jego limit do 14,3 bln USD. Według prognoz rządu USA dług publiczny wzrośnie z 53 proc. PKB w 2009 r. do 63 proc. PKB w 2010 r. oraz do 77 proc. PKB w 2020 r. O ile obsługa zadłużenia będzie kosztować amerykańską gospodarkę w tym roku 1,3 proc. PKB, to w 2020 r. już 3,5 proc. PKB.

USA i tak już były bardzo silnie zadłużone, ale inwestorzy chętnie lokowali i lokują pieniądze w amerykańskie obligacje w dużej mierze ze względu na ich najwyższy rating AAA. Pogarszający się stan finansów publicznych Ameryki już jednak zaczął niepokoić agencje ratingowe. Na początku lutego agencja Moody’s ogłosiła, że rating ten może znaleźć się pod presją, jeżeli rząd USA nie zacznie naprawiać finansów publicznych, a wzrost gospodarczy okaże się niższy od spodziewanego. Obecnie perspektywa ratingu kredytowego Stanów Zjednoczonych pozostaje jednak stabilna we wszystkich głównych agencjach, co oznacza, że przez najbliższe półtora roku rating nie zostanie obniżony.

Nawet bez obniżki ratingu rosnące zadłużenie USA może jednak odstraszać inwestorów. – Amerykańskie obligacje są „bezpieczną przystanią” dla inwestorów. W takim samym sensie jak bezpieczną przystanią był Pearl Harbor w 1941 r. – napisał Naill Ferguson, wykładowca z Uniwersytetu Harvarda. Jego zdaniem już w tym roku popyt na te papiery może nie sprostać podaży, zwłaszcza jeżeli Chiny zmniejszą ilość kupowanych aktywów tego typu. Ich rentowność pójdzie więc w górę.

– W dłuższej perspektywie na spłaszczenie się krzywej rentowności będą wpływać obawy inwestorów dotyczące rozmiarów zadłużenia USA. Raczej nie będziemy jednak mieli do czynienia z gwałtownymi zwyżkami rentowności. Będzie to proces stopniowy. Jak dotąd inwestorzy traktują amerykański dług jako bardzo pewny. Problemy mogłyby się pojawić, gdyby jednak doszło do obcięcia ratingu kredytowego Wielkiej Brytanii, mającej podobne problemy fiskalne jak Stany Zjednoczone – zauważał Andersen.

[srodtytul]Apetyt Chin maleje[/srodtytul]

Niektórzy inwestorzy, w tym najbardziej znaczący dla tego rynku, są zaniepokojeni. W grudniu Pekin zmniejszył zakupy tego długu o 34,2 mld USD. O ile w lipcu, w rękach Chin znajdowało się 800 mld USD w obligacjach, to na koniec grudnia już tylko 755 mld USD.

Oczywiście, chiński apetyt na amerykański dług jest wciąż bardzo duży, ma jednak granice i nie jest w stanie zaspokoić nawet większości potrzeb pożyczkowych Waszyngtonu. W 2006 r. Chiny kupowały 46 proc. nowo wyemitowanych obligacji Departamentu Skarbu USA. W 2008 r. już tylko 20 proc., a w 2009 r. 5 proc. Pekin ma również powody, zarówno polityczne jak i ekonomiczne, by zmniejszać swoje zaangażowanie na tym rynku. Chińskie władze wielokrotnie wyrażały swoje niezadowolenie z powodu dominującej pozycji dolara w światowej gospodarce. Jednakże równie często zwracały one uwagę USA, że niepokoi ich wielkość amerykańskiego długu.

Zniechęcony do tych papierów jest również PIMCO, czyli fundusz rynkowego guru Billa Grossa. W ostatnich miesiącach zmniejszał on zaangażowanie w amerykańskie obligacje. Gross wielokrotnie sugerował zaś inwestorom, że powinni lokować pieniądze w papiery mniej zadłużonych krajów, zwłaszcza państw rynków wschodzących.

– Obecnie nie widać, by w bliskiej przyszłości doszło do cięcia wydatków budżetowych w USA. Powinna więc pójść w górę rentowność obligacji, najpierw długoterminowych, ale krótkoterminowe też muszą się dostosować. Są dwie drogi, które doprowadzą do spłaszczenia krzywej rentowności. Pierwsza to przyspieszenie wzrostu gospodarczego, inflacja i podwyżki stóp. Druga to presja rynku podwyższająca rentowność, zmuszająca rząd, by wydawał mniej – uważa Shaun le Roux, analityk z Alphen Asset Management.

[srodtytul]Mądry inwestor przed szkodą[/srodtytul]

Testem dla rynków, który wpłynie na politykę Fedu, będzie zakończenie przez niego w marcu programu wykupu instrumentów powiązanych z rynkiem hipotecznym. Wówczas spadnie popyt na te papiery, a co za tym idzie może wzrosnąć rentowność rządowych obligacji dziesięcioletnich (często zamienialnych na te instrumenty). – Obecnie tylko dwie rzeczy powstrzymują wzrost rentowności amerykańskich papierów: wykupywanie obligacji przez Fed oraz akumulacja rezerw przez Chiny – napisał Ferguson.

Analitycy wskazują, że Fed prowadzi obecnie bardzo ostrożną politykę, więc Bernanke na pewno będzie bardzo uważnie przyglądać się skutkom, jakie przyniesie ilościowe zacieśnianie polityki monetarnej. Gdy uzna, że zagraża ono ożywieniu gospodarczemu, na pewno nie zawaha się zmniejszyć jego tempa lub nawet go wstrzymać.

– Fed już wyraźnie ostrzegł inwestorów, że będzie się wycofywał ze stymulowania gospodarki. I będzie ich ostrzegał wielokrotnie, zanim zdecyduje się podnieść stopy. Rynek będzie miał więc bardzo dużo czasu, by do tego się przygotować. Straty spowodowane podwyżką stóp i wzrostem rentowności obligacji krótkoterminowych będą więc dosyć ograniczone – twierdzi Weidensteiner.

[ramka][b]Europa już odczuwa gniew rynku [/b]

O ile amerykański dług publiczny sięgnął w zeszłym roku 53 proc. PKB, o tyle całkowite zobowiązania rządu USA (łącznie ze zobowiązaniami systemu opieki społecznej i ochrony zdrowia) przewyższały 500 proc. PKB. W tym czasie takie zobowiązania greckie- go rządu były większe niż 800 proc. PKB. Duże zadłużenie rządów niepokoi rynki. Obecnie karzą one za to Europę.Inwestorzy, którzy przyczyniają się do podniesienia rentowności obligacji danego kraju, by zmienić jego politykę gospodarczą, są czasem nazywani samozwańczymi stróżami prawa (ang.: vigilantes). Termin ten ukuł w 1984 r. ekonomista Edward Yardeni, prezes firmy Yardeni Investments. To właśnie owi „samozwańczy stróże prawa”, podnosząc rentowność amerykańskich obligacji, zmusili prezydenta USA Billa Clintona, tuż po objęciu przez niego urzędu w 1993 r., do zmniejszenia deficytu budżetowego.Dzisiaj „samozwańczymi stróżami prawa” stali się inwestorzy działający na europejskich rynkach. Widać to w wypadku kryzysu w Grecji.Obawy inwestorów o stan finansów publicznych państw z obrzeży strefy euro (grupy PIIGS, czyli: Portugalii, Irlandii, Włoch, Grecji oraz Hiszpanii) kładły się w ostatnich tygodniach cieniem na europejskich rynkach obligacji. Doszło do dużej przeceny walorów państw grupy PIIGS. Greckie papiery dwuletnie sięgnęły najwyższego poziomu od powstania strefy euro w 1999 r. Rentowność portugalskich była zaś największa od trzynastu lat. Niewiele pomogły obligacjom z krajów PIIGS działania Brukseli. Unijni przywódcy na początku lutego zapewnili, że udzielą Grecji wsparcia, ale jedynie „moralnego”, tzn. będą nalegać, by dokonała znacznych cięć budżetowych. Na pomoc finansową dla Aten nie przeznaczą jednak na razie ani eurocenta. Takie podejście mocno rozczarowało inwestorów. Rentowność greckich obligacji dwuletnich pozostała na poziomie wyższym niż 5 proc., wciąż najwyższym od lat.[/ramka]

[ramka][b]Piotr Zagała - zarządzający funduszami w Idea TFI[/b]

Zwyżki indeksów giełdowych, cen surowców, poprawa wskaźników makroekonomicznych i olbrzymi wzrost bazy monetarnej jednoznacznie sugerują, że stopy procentowe w USA powinny rosnąć. Wzrost krótkoterminowych stóp procentowych nie musi jednak oznaczać wzrostu stóp długoterminowych, bo wygląda na to, że podwyżki zostały już zdyskontowane. Niektóre wskaźniki mogą sugerować, że można wręcz oczekiwać krótkoterminowo spadku długoterminowych stóp. Różnica między dziesięcioletnim a dwuletnim dolarowym swapem wynosi obecnie 2,7 proc. – krzywa jest bardzo stroma. Spadek rentowności długoterminowych obligacji mógłby wynikać z nadmiernie szybkiego zacieśnienia polityki monetarnej przez Fed – niedawno Bernanke wystraszył rynki informacjami o planowanym ściągnięciu nadpodaży pieniądza z systemu bankowego. Gdyby tak się stało, długoterminowe stopy mogłyby przestać dyskontować dalsze ożywienie gospodarcze. Fed może dążyć do obniżenia długoterminowych stóp procentowych, gdyż wysoka stopa nie jest korzystna dla silnie zadłużonej gospodarki. Dolar w ostatnim czasie odbił się względem koszyka walut i z tej strony Fed nie musi się obawiać wzrostu presji inflacyjnej. Jednak od czasu, gdy amerykańska administracja pozwoliła na bankructwo Lehman Brothers, trudno mówić o przewidywalności jej posunięć. Reasumując, nie spodziewam się istotnych ruchów rentowności papierów długoterminowych.

[b]Wojciech Białek - analityk, CDM Pekao[/b]

Większa część tego, co można było dotychczas zarobić na obligacjach amerykańskiego Departamentu Skarbu, już została zarobiona. W bliskiej przyszłości inwestowanie w te aktywa będzie wymagało już większej zręczności, chociaż nie można obecnie mówić o bessie na tym rynku. Moim zdaniem nie ma więc powodów, by twierdzić, że na tym rynku istnieje bańka spekulacyjna.Obligacje te nie będą w tym roku dobrą inwestycją. Obecnie gospodarka amerykańska wychodzi bowiem z fazy bezinflacyjnego ożywienia do inflacyjnego ożywienia, która jest korzystna do inwestycji w niemal wszystkie aktywa, poza oczywiście amerykańskimi obligacjami skarbowymi. W drugiej połowie roku może dojść więc do załamania cen obligacji Departamentu Skarbu. Wówczas wzrośnie ich rentowność, gdyż rynek będzie spodziewał się, że Fed podwyższy stopy procentowe. Podwyżka stóp nastąpi jednak dopiero po załamaniu cen obligacji. Po załamaniu cen obligacji i podwyżce stóp USA wkroczą w fazę deflacyjną. Podaż pieniądza znacząco nie rośnie, a gospodarka się rozwija, więc pojawi się tendencja do „zasysania” pieniędzy z rynków finansowych. Dopiero wówczas będzie można myśleć o zainwestowaniu w amerykańskie obligacje, którym ta faza zwykle sprzyja.[/ramka]

[ramka][b]Amerykańskie PIIGS, czyli stany, przez które Waszyngton może boleć głowa[/b]

Oprócz zadłużenia rządu federalnego USA czynnikiem ryzyka zniechęcającym do amerykańskich aktywów, zwłaszcza obligacji, może być również zła kondycja finansów poszczególnych stanów. Analitycy ostrzegają, że w wypadku części z nich jest ona dużo gorsza niż np. Grecji czy Portugalii, a przecież na przykład Kalifornia ma gospodarkę znacznie większą niż oba te kraje razem wzięte.Właśnie stan finansów Kalifornii, uważanej za siódmą lub ósmą gospodarkę świata (porównywalna z Francją), jest największym zmartwieniem Waszyngtonu. Już dwa lata temu, gdy kalifornijski deficyt był oceniany na 22 mld USD, gubernator Arnold Schwarzenegger zwracał się do rządu federalnego o 7 mld USD wsparcia, argumentując, że inaczej zabraknie mu środków na wypłaty dla nauczycieli, policjantów czy strażaków.W roku fiskalnym 2010 deficyt budżetowy Kalifornii sięgnie już 52 mld USD, co będzie stanowiło aż 56 proc. jej wydatków. Stan ma najgorszy rating kredytowy (AOD Standard & Poor’s) wśród wszystkich 50 stanów. Łączny przewidywany na ten rok fiskalny deficyt w budżetach stanów USA to 194 mld USD, co stanowi 28,3 proc. ich wydatków.Kilkanaście dni temu popularny wśród inwestorów portal Seeking Alpha stworzył listę stanów, które mogą w najbliższych trzech latach (do wyborów w 2012 r.) przysporzyć Waszyngtonowi jeszcze większych problemów, niż kraje PIIGS przysparzają Europie. Znalazło się na niej siedem stanów: właśnie Kalifornia, a także Floryda, Illinois, Ohio, Michigan, Północna Karolina i New Jersey. Są to duże stany – każdy ma populację co najmniej 8 mln osób. I każdy musiał pożyczyć z Waszyngtonu co najmniej miliard dolarów na łatanie dziury w funduszu, z którego wypłaca zasiłki dla bezrobotnych – co oznacza w praktyce bankructwo stanowych ubezpieczeń. Ponadto wszystkie mają dużo wyższą od przeciętnej stopę bezrobocia i są importerami netto energii (to istotne, ponieważ podatki od produkcji surowców energetycznych mogą zasilać stanową kasę). Kalifornia i Floryda to największe ofiary kryzysu subprime i załamania na rynku nieruchomości. Ohio i Michigan ucierpiały z kolei w wyniku kryzysu w motoryzacji, a Północna Karolina i New Jersey głównie w rezultacie dekoniunktury w sektorze finansowym. [/ramka]

 

 

 

 

Analizy rynkowe
Prześwietlamy transakcje insiderów. Co widać między wierszami?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Analizy rynkowe
Co czeka WIG w 2025 roku? Co najmniej stabilizacja, ale raczej wzrosty
Analizy rynkowe
Marże giełdowych prymusów w górę
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Rajd św. Mikołaja i bitcoina
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Analizy rynkowe
S&P 500 po dwóch bardzo udanych latach – co dalej?
Analizy rynkowe
Czy Święty Mikołaj zawita w tym roku na giełdę?