Polska dżungla podatkowa

Podatki w Polsce to temat wyjątkowo drażliwy. Dlaczego? Dlatego, że albo następujemy na odcisk wyróżniającego się bogactwem obywatela z okładki, albo stąpamy po mniejszych nagniotkach przeciętnego Polaka.

Publikacja: 19.05.2013 09:39

Polska dżungla podatkowa

Polska dżungla podatkowa

Foto: GG Parkiet

Do tego dochodzi tworzenie w ostatnim czasie obrazu podatkowej opresyjności państwa za pomocą przekazu w mediach, które starają się przekonać, jak „zbrodniczy" może być urzędniczy aparat wymiaru sprawiedliwości i podatków. Tymczasem jest on raczej nieprzygotowany i musi mierzyć się z tą samą niedoskonałością przepisów, z którą mierzą się podatnicy. Jeśli całość opakujemy we wszechogarniające kraj malkontenctwo, z którego nie wynika nic konstruktywnego ponadto, że w kraju nad Wisłą panuje potocznie definiowane „złodziejstwo", uzyskamy obraz, który budzi przerażenie.

Niekończąca się historia

W naszym kraju od początku lat 90. trwa permanentna reforma podatkowa. Rewolucyjne zmiany wprowadzane przez pierwsze demokratyczne rządy nie mogły ominąć systemu fiskalnego, który w okresie realnego socjalizmu albo nie rzucał się w oczy (kwot podatku nie widzieliśmy ani na dokumentach handlowych, ani na paskach z zakładu pracy), albo był wykorzystywany do celów politycznych (doraźnie i raczej indywidualnie). Tymczasem w nowej Polsce edukacja podatkowa odbywała się na żywca, w trakcie wprowadzania trzech wielkich reform podatkowych, które zrewolucjonizowały opodatkowanie dużych i małych podmiotów gospodarczych, dochodów osobistych i konsumpcji, czyli towarów i usług znajdujących się w obrocie. Reformy nie dotknęły w takim stopniu innych danin publicznych, w tym podatków lokalnych, czego koronnym dowodem jest istnienie w Polsce np. podatku od psów, którego pobór jest prawdopodobnie dużo droższy niż wymierne korzyści.

Permanentna reforma systemu podatkowego jest związana po części z czynnikami zewnętrznymi (Polska dostosowuje swoje regulacje do przepisów UE, ale i stara się uczestniczyć w międzynarodowych działaniach „uszczelniających" przed wyciekiem danin publicznych do rajów podatkowych), jednak w zdecydowanym stopniu wynika z niedoskonałości legislacyjnych, które „ulepszały" system od lat. Przykładem niech będzie tu ustawa o podatku dochodowym od osób fizycznych mająca ponad 20 lat i nowelizowana  kilkadziesiąt razy – dziś powinna być napisana od nowa, w całkowitym oderwaniu od obecnej, niestrawnej nawet dla specjalistów formuły.

Można by wiele napisać o samym procesie legislacyjnym, jednak oczywiste jest, że głównymi winowajcami, którzy odpowiadają za słabą jakość przepisów, są wyżsi urzędnicy Ministerstwa Finansów, ponieważ to właśnie tam powstają projekty ustaw trafiających do Sejmu. Podatki to specyficzna dziedzina prawa, więc trudno, aby skomplikowane przepisy tworzyli sami posłowie. Oni co najwyżej mają „świetne" pomysły, które zanim zmaterializują się w konkretną normę prawną, muszą być przetrawione przez ten sam aparat urzędniczy. Najgorzej jest wtedy, gdy przepisy zmienia się zbyt szybko. Wtedy trawienie bardziej przypomina legislacyjną biegunkę (aby zdążyć z wprowadzeniem zmian do końca listopada), która często kończy się w Trybunale Konstytucyjnym.

Niska jakość przepisów podatkowych zbiega się w Polsce z kilkoma zjawiskami, które – być może równe powszechne w innych krajach – przy niskiej kulturze prawnej obywateli dają o sobie znać w formie kilku patologii dotyczących całego systemu. Pierwszym zjawiskiem jest oczywiście istnienie szarej strefy podatkowej. Obejmuje ona zarówno działalność gospodarczą, jak i rynek pracy i nie podlega chyba żadnej dyskusji, że jej istnienie wynika w niewielkim stopniu z jakości przepisów, a głównie z tego, że szybka nauka kapitalizmu w Polsce, po 50 latach socjalizmu i obumarciu szczątków tradycji z okresu międzywojennego, nigdy nie szła w parze z edukacją społeczeństwa. Polacy uważają zresztą, zupełnie jak 30 czy 40 lat temu, że państwo zbiera podatki, aby opłacać głównie „swoich", a nie po to, aby zabezpieczać potrzeby budżetu, z którego pełnymi garściami czerpie cała rzesza obywateli.

Edukacja leży odłogiem

Szczególnie ciekawe jest to, że w polskim systemie edukacji nie znalazło się wystarczająco dużo miejsca na edukację profiskalną. Więcej dzieci – podejrzewam – wie, na czym polegał „numer", jaki wywinął, obchodząc niemieckie przepisy, niejaki Drzymała (zresztą „świetny" wzór dla zwolenników naginania przepisów w budownictwie), niż orientuje się, dlaczego i w jaki sposób pobiera się Polsce podatki. Wakacyjne akcje typu „weź paragon" takiej edukacji nie zastąpią, bo one raczej zastępują kontrole urzędników, którzy latem muszą sami myśleć o urlopach.

Na tle tego, co możemy nazwać negatywną świadomością podatkową społeczeństwa, dość jaskrawo widać rozwój wydawnictw poradnikowych, które co roku multiplikują ilość publikacji, dostosowaną do licznych zmian w przepisach oraz niską świadomość podatkową dziennikarzy, którzy skomplikowane przepisy próbują za wszelką cenę przełożyć na język popularny. A że język popularny oddala się w zawrotnym tempie od specjalistycznego języka ustaw, efekty działań kącików podatkowych w czasopismach kolorowych (i nie tylko) są raczej mizerne.

Polska szara strefa podatkowa ma się względnie dobrze. Głównie dlatego, że w Polsce mało kto zwracał uwagę na ogłoszenia prasowe pt. „sprzedam koszty", a retoryczne pytanie „może być bez fakturki?" jest w usługach lub handlu pytaniem dużo częściej zadawanym niż pytanie o rzeczywisty rabat. To świadczy o klimacie sprzyjającym osobom, które podatku nie płacą. Dopóki przy rodzinnym stole nie trafi się jakiś pracownik nisko opłacany z budżetu, najciekawsze opowieści snują zawsze ci, którzy prowadzą swój biznes i opowiadają, jakie to zakupy „wpuścili" sobie w koszty. W Polsce unikanie podatków nadal jest przejawem przedsiębiorczości i zaradności, a jeśli gdzieś taka „zaradność" zmieni się w powszechny  zwyczaj, eliminowanie patologii staje się praktycznie niemożliwe. Przykład: samochody służbowe wykorzystywane powszechnie w dojazdach do domu, do sklepu i na wakacje. Sama próba wprowadzenia niewielkiego podatku, który nijak ma się do realnej wartości świadczenia, wywołuje wielki zamęt, popłoch i oskarżenia wobec ministrów, bo o takim podatku śmieli publiczne wspomnieć. Tymczasem przepisy są w tej dziedzinie dość jasne i wystarczyłoby je egzekwować, skoro jednak nie egzekwowano ich latami, minister Rostowski ma problem na skalę masową.

Bezwład i niedowład

W tym miejscu należy powiedzieć o kolejnej patolog polskiego systemu: niedowładzie aparatu urzędniczego, który w znacznej mierze wykonuje swoją pracę zza biurka, bez opuszczania murów urzędu i w oparciu o to, co – na papierze – donosi sam podatnik. Wiele lat temu byłem kontrolowany w sprawie budowy domu trzy razy – za każdym razem kserowałem te same dokumenty, ale ani razu nikt nie sprawdził, czy mój dom faktycznie stoi i jak został zbudowany. Tymczasem Polska roi się nie tylko od wozów podobnych do tego, który postawił Drzymała, ale również od „słupów", „lewych" faktur, „lipnych" umów i innych zjawisk, których wykrywanie jest możliwe dopiero wtedy, gdy zaczyna się kontrolować fakty, a nie papiery.

Niczego niestety nie zmienia w tym względzie elektronika, która w urzędach pozwala zamieniać papierowe archiwa na gigabajty. To stwarza tylko wrażenie, że dokonuje się postęp, tak jak wrażenie lepszej obsługi w urzędach mamy po tym, jak pracownicy skarbówki zaczęli nam mówić „dzień dobry" i „do widzenia". Zwroty grzecznościowe są z pewnością efektem szkoleń finansowanych ze środków unijnych, ale już dowiedzieć się czegoś konkretnego po miłym wstępie – nie sposób.

Nie sposób jest także ogarnąć tysięcy interpretacji podatkowych produkowanych przez specjalnie powołany do tego aparat urzędniczy. Interpretacje są sprzeczne, często bazują na tym, co napisze sam podatnik, a ponieważ przedstawiony przez niego stan faktyczny może być powodem nieuznawania takiej interpretacji za wiążącą, ilość korespondencji generowanej przez zagubionych lub przebiegłych podatników z roku na rok rośnie. Co ciekawe, ilość interpretacji nie zmalała wraz z pojawieniem się nowego zawodu: doradcy podatkowego. Dlaczego? Dlatego, że sam doradca woli powołać się na interpretację niż rzeczowo wyjaśnić problem. Raz, że mniejsza odpowiedzialność, dwa, że można zyskać dodatkowe wynagrodzenie. Dzisiaj spory podatkowe bardzo często nie toczą się na merytoryczne argumenty, ale po udowodnieniu, kto ma więcej korzystnych interpretacji na ten sam temat.

Brakuje woli do zmian

Dostrzegając wszystkie wady polskiego systemu podatkowego, nie sposób uniknąć wrażenia, że znajduje się on w stanie pewnej inercji, ponieważ brak jest woli do zmiany tego, co utrwala się w społecznej świadomości od wielu lat. Z jednej strony ogranicza wszystkich strach przed likwidacją pewnych podatków, które nominalnie są podstawą do łatania budżetów, od samorządowych po budżet państwa, z drugiej strony nie jesteśmy w stanie wypracować konsensusu co do zwolnień, wyłączeń czy ulg, które powinny mieć raczej charakter powszechny, stymulujący obywateli do działań pożądanych przez gospodarkę, naukę, kulturę, a nie przybierać postać partykularnych przywilejów, dla wybranych grup, np. zawodowych. Powszechność opodatkowania, czy to w zakresie podatków od dochodów, czy to w zakresie podatków od nieruchomości, czy wreszcie w zakresie parapodatków takich jak składki na ZUS, musi być celem nadrzędnym zarówno dla polityków, jak i dla samych podatników. Inaczej, poprzez utrwalanie obecnego stanu rzeczy, doczekamy się ostatecznego kryzysu zaufania do państwa, o który to kryzys najłatwiej tam, gdzie w grę wchodzą pieniądze. A ustawy podatkowe łatwo byłoby uprościć, gdyby zaangażować do ich napisania od nowa kogoś, kto nie jest zaangażowany we wszystkie opisane tu patologie.

Jeśli w Polsce mają zapadać decyzje w sprawie reformy finansów publicznych, a będą one przecież w znacznej mierze skupiały się na źródłach fiskalnego zasilania budżetu, poza dokończeniem reformy dziurawego systemu emerytalnego należałoby podjąć poważne kroki zmierzające do uporządkowania równie wadliwego systemu podatkowego. I nie ma tu mowy o żadnym łataniu w zaciszu gabinetów, ponieważ  konieczne zmiany wymagają akceptacji społecznej. W dużym zakresie autentycznej i to może być największe wyzwanie, jakie czeka nas w polityce najbliższych lat.    FOT. 123RF

Autor jest prawnikiem, publicystą podatkowym związanym z rynkiem finansowym i programami emerytalnymi; przez kilka lat zajmował się doradztwem podatkowym.

Analizy rynkowe
Prześwietlamy transakcje insiderów. Co widać między wierszami?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Analizy rynkowe
Co czeka WIG w 2025 roku? Co najmniej stabilizacja, ale raczej wzrosty
Analizy rynkowe
Marże giełdowych prymusów w górę
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Rajd św. Mikołaja i bitcoina
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Analizy rynkowe
S&P 500 po dwóch bardzo udanych latach – co dalej?
Analizy rynkowe
Czy Święty Mikołaj zawita w tym roku na giełdę?