– Podstawowa reakcja rynków finansowych w Polsce na negatywne wydarzenia na świecie opiera się na tzw. efekcie zarażania – wyjaśnia Ryszard Petru, dyrektor w banku PKO BP. – Nawet mimo braku bezpośrednich powiązań gospodarek w sferze realnej czy produkcyjnej zawirowania na światowych rynkach finansowych przenoszą się na nasze. W jego ocenie dzieje się tak głównie dlatego, że inwestorzy, podejmując decyzje, myślą w kategoriach portfeli bądź koszyków, a Polska była zazwyczaj zaliczana do środkowoeuropejskiego koszyka krajów emerging markets.
Straty, jakie ponieśli inwestorzy w Meksyku w 1994 roku, rekompensowane były przez sprzedaż aktywów na innych rynkach wschodzących, prowadząc także do spadku ich cen. – Przypomnę, że kryzys meksykański pogłębił trwającą już bessę na GPW, podobnie jak trzęsienie ziemi w Kobe na początku 1995 roku czy też upadek banku Barings – wyjaśnia Petru. – Należy dodać, że w tym czasie kurs złotego pozostawał w reżimie pełzającej dewaluacji, a więc był poza bezpośrednim oddziaływaniem sił rynkowych. Marcin Mrowiec, główny ekonomista Pekao SA, dodaje, że kryzys meksykański wywołał falę obaw o rozprzestrzenienie się na inne kraje Ameryki Łacińskiej oraz uderzenie rykoszetem w gospodarkę USA – spowodował więc znaczne spadki na giełdach światowych, które miały też przełożenie na rynek polski – WIG20 stracił od końca grudnia 1994 do dołka w lutym następnego roku nieco ponad 20 proc.
Z kolei kryzys rosyjski dla Polski oznaczał dodatkowo kłopoty eksporterów, a więc pogorszenie bilansu obrotów bieżących. Jednakże wpływ na złotego był krótkotrwały. Co prawda osłabił się o ok. 8 proc. w ciągu trzech dni, ale pozostał w dopuszczalnym przez NBP przedziale wahań +/- 10 proc. W tym czasie pozytywnie na bilans płatniczy oddziaływały napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych oraz transakcje prywatyzacyjne. Mrowiec dodaje, że kryzys rosyjski przyniósł spadek wartości WIG20 od szczytu w lipcu 1998 o ok. 1840 pkt do poniżej 1000 pkt w październiku tego roku, a więc o ponad 45 proc.
Mrowiec podkreśla jednak, że pomimo znacznych postępów na drodze do dojrzewania naszego rynku wciąż jesteśmy postrzegani jako „emerging economy”. To już nie trzeci świat, ale taki, który oferuje niższy poziom bezpieczeństwa i zaufania niż kraje rozwinięte – mówi ekonomista. – W tym kontekście, jeśli gdzieś w gospodarce globalnej następują napięcia, zazwyczaj równocześnie rośnie awersja do ryzyka, co przekłada się na częściowe wycofywanie kapitału z krajów takich jak Polska, osłabienie giełdy, obligacji czy złotego.
– Jak na razie rynki, podobnie jak i agencje ratingowe, zdają sobie sprawę, że przed wyborami rząd nie będzie skłonny zbyt szczegółowo opisywać planów redukcji naszego deficytu – mówi Mrowiec. – Równocześnie bardzo jasno precyzują, że od nowego rządu oczekiwać będą planów znacznego ograniczenia deficytu, a gdyby nie miało to miejsca, to nasz rating może ucierpieć.