Większość zagranicznych graczy ewidentnie jednak preferuje inne rynki, i to nie tylko wschodzące. Tym tłumaczyć można fakt, że WIG20 w tym roku zyskał niespełna 9 proc., podczas gdy obejmujący wszystkie młode rynki MSCI EM około 16 proc., a niemiecki DAX ponad 20 proc. Źródeł tej ostrożności w stosunku do warszawskiej giełdy jest wiele. Jednym z najczęściej wskazywanych przez analityków jest ryzyko, że Skarb Państwa będzie sprzedawał udziały w niektórych polskich blue chips.
W tym relatywnym niedomaganiu WIG20 można się doszukać także pozytywnych aspektów. Po pierwsze, jest to swego rodzaju świadectwo dojrzałości polskiej giełdy, która wyróżnia się na tle innych parkietów regionu bezpieczeństwem i płynnością. Gdy rośnie apetyt inwestorów na ryzyko, warszawskie indeksy rosną wolniej niż moskiewskie i tureckie, ale też nie nurkują tak głęboko, gdy na rynkach dominuje strach. Po drugie, to, że różnice w koniunkturze na poszczególnych giełdach, nawet z rodziny wschodzących, są znaczne, może być oznaką normalizacji na rynkach finansowych. Może znów zaczynają się liczyć fundamenty, różne dla poszczególnych giełd, a nie tylko zastrzyki płynności z banków centralnych?
Warto pamiętać również o porzekadle, że szybkich zwyżek na giełdzie życzą sobie tylko ci inwestorzy, którzy nie mają już za co dokupić akcji.