Spośród licznych spektakularnych wydarzeń związanych z zaskakującym wynikiem amerykańskich wyborów prezydenckich najpoważniejsze konsekwencje mogą mieć umocnienie się dolara oraz odwrót inwestorów od obligacji skarbowych.
Kłopot z silnym dolarem
Choć indeks dolara wobec głównych walut świata najwyższą od 14 lat wartość osiągnął jeszcze przed wyborami w Stanach Zjednoczonych, to jednak dopiero jego powrót w okolice tego poziomu po ogłoszeniu zwycięstwa Donalda Trumpa zaczął budzić poważniejszy niepokój na rynkach finansowych. Konsekwencje na razie nie są odczuwalne, ale w przypadku utrzymania się takiego stanu nietrudno je sobie wyobrazić. Kłopoty będą mieć przede wszystkim zadłużeni w amerykańskiej walucie. Dotyczy to zarówno państw, jak i firm, którym coraz trudniej będzie obsługiwać swoje zobowiązania. Koszty z tym związane będą wyższe niż korzyści z osłabienia lokalnych walut, z którego zwykli cieszyć się eksporterzy. Największe zagrożenie ciążyć będzie nad emerging markets. Najbardziej wobec dolara osłabiły się między innymi dolar egipski, złoty, jen, turecka lira, meksykańskie peso, południowoafrykański rand i brazylijski real. Mocny dolar nie jest jednak korzystny także dla amerykańskich firm, ograniczając konkurencyjność ich produktów na zagranicznych rynkach. Już w połowie października Międzynarodowy Fundusz Walutowy, opierając się na analizie danych dotyczących salda obrotów bilansu płatniczego, oceniał, że dolar jest przewartościowany o około 14 proc., co może być źródłem licznych napięć. Wiele zależeć będzie od tego, jak trwała będzie tendencja umacniania się amerykańskiej waluty. Z jednej strony przemawia za nią perspektywa podwyżek stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych przy jednoczesnym utrzymywaniu luźnej polityki pieniężnej przez pozostałe główne banki centralne, spodziewana poprawa koniunktury w amerykańskiej gospodarce czy napływ kapitałów do USA. W przeciwnym kierunku oddziaływać będzie wzrost amerykańskiego zadłużenia oraz deficytu budżetowego. Obecnie trudno prognozować, jak ułoży się bilans tych czynników.
Obligacyjna zagadka
Dynamiczny wzrost rentowności papierów skarbowych, obserwowany na rynkach niemal wszystkich krajów, można interpretować na różne sposoby. Najważniejszy problem wiąże się jednak z odpowiedzią na pytanie, czy w przypadku obligacji na głównych rynkach mamy do czynienia z zagrożeniem paniczną wyprzedażą i pęknięciem bańki, nadmuchiwanej od dawna przez banki centralne, czy grą inwestorów obliczoną na rychłe odkupienie papierów po niższej cenie. Ten pierwszy scenariusz wydaje się bardzo mało prawdopodobny, trudno sobie wyobrazić, by banki centralne dopuściły do niekontrolowanego rozwoju sytuacji. Taniejące obligacje będą z kolei coraz bardziej przyciągać kapitał zachęcony rosnącą ich rentownością. Rozstrzygnięć należy spodziewać się w grudniu. Za pewnik uznaje się podwyżkę stóp procentowych przez Fed. Skoro zaś wszyscy są co do tego przekonani, to rynek już tę decyzję dyskontuje. Obecnie najbardziej istotne będą deklaracje rezerwy federalnej w kwestii dalszej ścieżki zaostrzania polityki pieniężnej. Z pewnością można liczyć na ton sprzyjający uspokojeniu nastrojów, tym bardziej że wciąż jest wiele znaków zapytania związanych z decyzjami Donalda Trumpa i ich ewentualnymi konsekwencjami.
Miedź jak złoto, złoto jak ropa
Na rynku surowców emocji nie brakuje. Trwający od końca października rajd notowań miedzi, który przyniósł zwyżkę notowań surowca o prawie 30 proc., wszedł w ostatnich dniach w fazę korekty. W ekspresowym tempie powtórzył się scenariusz widziany w pierwszej połowie roku na złocie, które jednak do podobnej zwyżki potrzebowało aż sześciu miesięcy. Teraz najwyraźniej role się odwróciły. Cena złota zmierza w kierunku 1200 dolarów za uncję, tracąc od szczytu z pierwszych dni lipca już ponad 10 proc. i oddając równą połowę wcześniejszych zdobyczy. A propos obu tych metali, rodzą się dwa pytania. Pierwsze dotyczy tego, czy notowania miedzi podążą ścieżką analogiczną jak złoto, czyli pójdą w dół, a drugie odnosi się do przyszłości cen złota. W tej drugiej kwestii perspektywy nie muszą być tak oczywiste, jak się uważa. Za kontynuacją przeceny przemawia na razie jednoznacznie determinacja Fedu w „łagodnym zaostrzaniu" polityki pieniężnej oraz mocny dolar. Z drugiej strony mamy jednak odradzającą się inflację, wizję narastającego amerykańskiego zadłużenia i deficytu, sugerującą nieodległy kres siły dolara oraz powrót czynników ryzyka, związanego zarówno z działaniami Donalda Trumpa, jak i nadchodzącymi wydarzeniami politycznymi w Europie. Z odkładaniem do lamusa niedawnych prognoz, zakładających osiągnięcie przez złoto poziomu 1400 dolarów, nie należy się więc zbyt mocno spieszyć.
Na rynku ropy niewiele nowego, szczególnie jeśli chodzi o informacyjną huśtawkę. Notowania falują w rytm spekulacji dotyczących szans na finalizację przez OPEC zawartego wcześniej wstępnego porozumienia w sprawie ograniczenia wydobycia, niejednoznacznych prognoz kształtowania się podaży i popytu w perspektywie najbliższych miesięcy i lat oraz doniesień o śrubowaniu produkcji przed zbliżającym się szczytem i zgłaszanych przez niektóre kraje planów wzrostu wydobycia. W efekcie na niespełna dwa tygodnie przed terminem wiedeńskiego posiedzenia kartelu notowania surowca oscylują między 43 a 46 dolarów za baryłkę, zamiast zbliżać się do 60 dolarów, czego jeszcze niedawno część ekspertów się spodziewała.