"Podatek od Google" został wprowadzony w 2015 r. przez George'a Osborne'a, ówczesnego kanclerza skarbu w konserwatywno-liberalnym rządzie Davida Camerona. Osborne przedstawiał ten podatek jako "pionierskie rozwiązanie", które będzie przynosiło budżetowi do 400 mln funtów rocznie. Miał on przede wszystkim objąć wielkie koncerny takie jak Google. Później okazało się jednak, że Google został wyłączony z płacenia tej daniny, po negocjacjach z brytyjskim ministerstwem finansów. Ściągnięcie tego podatku od innych spółek okazało się trudne. Brytyjska skarbówka prowadziła w zeszłym roku ponad 100 śledztw dotyczących przenoszenia zysków za granicę. Oceniała, że spółki objęte tymi dochodzeniami mogą być jej winne łącznie 5,3 mld funtów na koniec marca 2020 r. Wielokrotnie wzywała również, by spółki zgłaszały jej  wszelkie umowy przewidujące transfery zysków. Te apele były jednak mało skuteczne.

- Kanclerz skarbu Rishi Sunak próbował to ukryć, ale podatek od transferu zysków jest totalną porażką. Nawet dokumenty rządowe mówią, że absolutnie nic on nie przyniesie. Wielkie korporacje międzynarodowe nadal korzystają z ulg podatkowych zapewnionych im przez kanclerza skarbu, a tymczasem brytyjskie spółki są obciążone długami i niesprawiedliwymi stawkami podatkowymi - uważa James Murray, parlamentarzysta odpowiedzialny za finanse w gabinecie cieni opozycyjnej Partii Pracy.