Chiny zdołały zgromadzić w końcówce 2021 r. ponad połowę światowych zapasów zbóż. I wygląda na to, że w nadchodzących miesiącach będą zwiększać swoje rezerwy. Departament Rolnictwa USA prognozuje bowiem, że w pierwszej połowie 2022 r. w chińskich magazynach znajdować się będzie 51 proc. globalnych zapasów pszenicy, 60 proc. ryżu i 69 proc. kukurydzy. To poziomy o około 20 pkt proc. wyższe niż dziesięć lat temu. Będą one również bardzo wysokie nawet w przeliczeniu na wielkość populacji. (ChRL zamieszkuje około 20 proc. mieszkańców Ziemi). Chińscy oficjele sami przyznają, że ich kraj gromadzi więcej żywności, niż mu potrzeba w normalnych warunkach. – Utrzymujemy zapasy żywności na historycznie wysokim poziomie. Są one w stanie pokryć popyt na półtora roku. Nie ma żadnego problemu z dostawami żywności – zapewniał niedawno Qin Yuyun, szef działu zapasów zbożowych w chińskiej Narodowej Administracji Żywności i Rezerw Strategicznych.
Czyżby więc Chiny przygotowywały się na wypadek jakiegoś kolejnego wstrząsu w globalnych łańcuchach dostaw? Czyżby znów wiedziały o jakiejś zarazie czy innym kataklizmie, który ma dotknąć świat?
Stopniowanie napięcia
1 listopada 2021 r. chińskie Ministerstwo Handlu poinformowało na Twitterze, że nakazało władzom prowincji nakłaniać obywateli do gromadzenia „żywności potrzebnej codziennie", tak by zapasy wystarczały na wypadek nieprzewidzianych zdarzeń. Ten tweet sprowokował wielu Chińczyków do panicznego wykupywania żywności ze sklepów. Przed supermarketami ustawiły się kolejki, a w internecie bardzo wzrosła liczba zapytań o konserwy oraz inne artykuły mogące wytrzymać długie przechowywanie. „Rząd nie mówił nam, by gromadzić żywność, nawet wtedy, gdy doszło do wybuchu epidemii Covid-19 na początku 2020 r." – zauważył jeden z użytkowników portalu społecznościowego Weibo. Rząd szybko zaczął uspokajać nastroje społeczne. Ministerstwo Handlu ogłosiło, że krajowi nie grozi niedobór żywności, a państwowe media przekonywały, że zalecenia dotyczące gromadzenia produktów spożywczych wydano na wypadek pojawienia się nowych ognisk zakażeń koronawirusem.
W drugiej połowie grudnia lockdownem objęto liczące 13 mln mieszkańców miasto Xian w centralnych Chinach. Komunikacja tej metropolii z resztą kraju została odcięta, a żyjący w nim ludzie nagle mieli problemy ze zrobieniem podstawowych zakupów spożywczych. Oficjalnie powodem lockdownu było wykrycie kilkudziesięciu przypadków Covid-19. Pojawiły się jednak doniesienia, że w Xian doszło również do zachorowań na gorączkę krwotoczną. Potwierdził to chiński państwowy dziennik „Global Times", wskazując jednak, że owa gorączka krwotoczna jest dość częstą chorobą pojawiającą się każdej jesieni w prowincji Shaanxi (której stolicą jest Xian) i mimo wzbudzającej strach nazwy nie jest ona szczególnie groźną chorobą. Niezależnie od tego, na ile wyjaśnienia przedstawione przez „Global Times" są prawdziwe, można oczekiwać, że chińskim władzom nie zależy na rozprzestrzenianiu się wszelkich epidemii przed zbliżającymi się zimowymi igrzyskami olimpijskimi w Pekinie. Mogą więc coraz częściej wdrażać ostre lockdowny, by wyeliminować nawet najmniejsze ogniska zakażeń Covid-19 i innymi chorobami. Czy jednak poradzą sobie w ten sposób z szybko rozprzestrzeniającym się wariantem omikron? Zastosowanie wobec niego strategii „zerocovidowej" może wywołać serię zaburzeń w łańcuchach dostaw. I to częściowo może tłumaczyć chińską zapobiegliwość w gromadzeniu zapasów żywności.