Nauczyciele nie rozkręcą spirali inflacyjnej

Publikacja: 25.04.2019 05:00

Gościem Grzegorza Siemionczyka w środowym wydaniu programu „Prosto z parkietu” był Grzegorz Maliszew

Gościem Grzegorza Siemionczyka w środowym wydaniu programu „Prosto z parkietu” był Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.

Foto: Lamus Antykwariaty Warszawskie

Według ankietowych badań instytutu Ifo niemieckie firmy przemysłowe oceniają swoją sytuację i perspektywy jej rozwoju najgorzej od 2012 r. Także inne dane sugerują, że zapaść w przemyśle za naszą zachodnią granicą nie mija. Polska gospodarka jak dotąd się nie zaraziła. Czy mamy już pewność, że to nam w ogóle nie grozi?

Na takie kategoryczne stwierdzenie jest moim zdaniem za wcześnie. Ale duża odporność polskiej gospodarki na spowolnienie w Niemczech, które są wciąż naszym głównym partnerem handlowym, rzeczywiście zwraca uwagę. Ifo, podobnie jak PMI, wskazują na tendencje recesyjne w niemieckim przemyśle. W polskim przemyśle nic takiego nie widać. W marcu pomimo negatywnych efektów kalendarzowych produkcja przemysłowa solidnie wzrosła także w tych branżach, które mają duży udział eksportu w sprzedaży.

Z czego może wynikać ten rozziew między koniunkturą nad Wisłą i nad Renem?

Na pewno jest tak, że firmy realizują jeszcze kontrakty zawarte w czasach dobrej koniunktury. Taka jest specyfika działalności firm przemysłowych, szczególnie tych, które działają na zlecenie dużych międzynarodowych koncernów. Odporność polskiego przemysłu to częściowo też efekt dużej elastyczności przedsiębiorstw, które potrafią zmienić kierunek sprzedaży z tych rynków, na których popyt słabnie, na inne, bardziej chłonne rynki. To było widać już w trakcie spowolnienia w strefie euro w latach 2011–2012 r., a także po wprowadzeniu przez Rosję embarga na import żywności z Polski. Trzecia kwestia to kurs złotego. On ciągle znajduje się na poziomach, które wspierają konkurencyjność cenową polskich firm. Po czwarte, o ile niemiecki przemysł jest w recesji, o tyle sytuacja w sektorze usługowym jest tam dobra. Popyt konsumpcyjny też pozostaje silny. Wszystko to pozwala oczekiwać, że spowolnienie w Niemczech nie będzie miało silnego przełożenia na Polskę.

To, że spowolnienie w Niemczech jak dotąd nie wpłynęło negatywnie na budżety tamtejszych gospodarstw domowych, może faktycznie tłumaczyć szybki wzrost eksportu polskich towarów konsumpcyjnych do Niemiec. Ale ciekawe jest to, że jednocześnie wyraźnie rośnie udział Polski w całkowitym niemieckim imporcie dóbr konsumpcyjnych. Czy to świadczy o zmieniającym się profilu polskiego eksportu i pozwala sądzić, że nasz przemysł na trwałe uniezależnił się od niemieckiego?

Z pewnością polski eksport zawiera w sobie coraz więcej wartości dodanej. Nie jesteśmy już jedynie montownią na potrzeby fabryk niemieckich, ale dostarczamy produkty dla końcowych odbiorców . To będzie łagodziło wpływ wahań koniunktury w niemieckim przemyśle na nasz przemysł, ale nie mówiłbym o niezależności. Wciąż około 30 proc. polskiego eksportu trafia do Niemiec.

A czy skala zjawiska, o którym mówimy, uzasadnia tezę, że model rozwoju Polski się zmienia i że w związku z tym należy zrewidować w górę potencjał naszej gospodarki? Bo takie głosy w dyskusji na temat odporności naszego przemysłu już się pojawiają.

Ta zmiana modelu rozwoju to jest proces, który stopniowo postępuje. Ale czy doprowadził już do wzrostu potencjału polskiej gospodarki? Nie mam pewności. Tempo wzrostu tzw. produktu potencjalnego zależy od wielu czynników, m.in. demograficznych. A te akurat działają obecnie negatywnie. Na potencjał gospodarki wpływają także inwestycje. Istnieje sporo znaków zapytania co do jakości oficjalnych danych o inwestycjach, ale wydaje się, że stopa inwestycji pozostaje jednak relatywnie niska w stosunku do naszych potrzeb. Chodzi o to, że koszty pracy, surowców i energii będą prawdopodobnie rosły. Polskim firmom coraz trudniej będzie konkurować cenami, muszą więc zacząć konkurować jakością, wartością dodaną. Tymczasem obecnie takie kwestie, jak niedobór pracowników i presja płacowa, są postrzegane przez przedsiębiorstwa jako bariery rozwoju, przeszkoda dla inwestycji. A powinny raczej być impulsem do inwestowania.

Wątpliwości co do jakości danych o inwestycjach biorą się stąd, że trudno zrozumieć, jak tak niemrawemu ich wzrostowi może towarzyszyć szybki i zrównoważony wzrost gospodarki...

To, że szybki rozwój gospodarki nie prowadzi do żadnych nierównowag, np. do wzrostu inflacji, nie musi akurat świadczyć o tym, że źle mierzymy inwestycje. To może być efekt digitalizacji gospodarki i tego, że konkurencja ma coraz bardziej globalny charakter.

Skoro mowa o inflacji, Jerzy Kropiwnicki z Rady Polityki Pieniężnej ocenił kilka dni temu, że w połowie 2020 r. może ona przewyższyć 3,5 proc., czyli górną granicę pasma dopuszczalnych odchyleń od celu NBP. Jak tłumaczył, strajk nauczycieli może rozkręcić spiralę żądań płacowych innych grup zawodowych. Na ile prawdopodobny jest ten scenariusz?

W mojej ocenie to jest mało prawdopodobne. Nie sądzę, żeby strajk nauczycieli doprowadził do znaczącego przyspieszenia inflacji i konieczności podwyższania stóp procentowych, o czym prof. Kropiwnicki też mówił. Presja płacowa w Polsce utrzymuje się od kilkunastu kwartałów, ale od kilku jest stabilna. Ankietowe badania NBP wśród firm pokazują, że zarówno zakres planowanych podwyżek wynagrodzeń, jak i skala, są podobne jak w poprzednich kwartałach. Nie sądzę, aby strajk nauczycieli mógł to istotnie zmienić. Już teraz dynamika wynagrodzeń w przedsiębiorstwach jest wyższa, niż dynamika wydajności pracowników. Na dłuższą metę taka sytuacja będzie prowadziła do erozji rentowności firm, a niektóre z nich mogą starać się utrzymać marże kosztem rozwoju. Wtedy nie będą podnosiły zatrudnienia i płac. To jest pewna pułapka, o której mówiłem w kontekście inwestycji. Ale wracając do inflacji, to spodziewam się, że ona będzie przyspieszała. Nie chodzi tylko o wynagrodzenia, ale też o to, że dzięki sytuacji na rynku pracy oraz transferom społecznym zwiększają się dochody gospodarstw domowych. Ten impuls popytowy, w warunkach rosnących cen energii i surowców, będzie prowadził do wzrostu inflacji. Nie sądzę jednak, aby przekroczyła 3,5 proc. rocznie. Globalny charakter konkurencji sprawia, że firmy mają ograniczoną przestrzeń do podwyższania cen – szczególnie towarów będących przedmiotem handlu międzynarodowego.

RPP nie będzie podwyższała stóp procentowych w 2020 r.?

To mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę retorykę RPP, która od dłuższego czasu komunikuje chęć stabilizacji stóp procentowych. Ta retoryka była podtrzymywana nawet w kontekście poprzedniej projekcji NBP (prognozy Departamentu Analiz Ekonomicznych – red.), która zwiastowała wzrost inflacji powyżej górnej granicy pasma dopuszczalnych odchyleń od celu NBP. Obecna projekcja sygnalizuje stabilizację inflacji tuż powyżej celu. Moim zdaniem musiałoby dojść do istotnego wzrostu presji płacowej i inflacyjnej, aby zmienił się konsensus w gronie członków RPP. A na to się nie zanosi. gs

Gospodarka krajowa
Niepokojąca stagnacja w inwestycjach
Gospodarka krajowa
Ekonomiści obniżają prognozy PKB
Gospodarka krajowa
Sprzedaż detaliczna niższa od prognoz. GUS podał nowe dane
Gospodarka krajowa
Słaba koniunktura w przemyśle i budownictwie nie zatrzymała płac
Gospodarka krajowa
Długa lista korzyści z członkostwa w UE. Pieniądze to nie wszystko
Gospodarka krajowa
Firmy najbardziej boją się kosztów