Gra o cenę w wezwaniu prawdę o wartości spółki powie

Dopóki indeksy drepczą w miejscu i wyceny spółek są zaniżone, dopóty wezwań będzie przybywać

Publikacja: 09.08.2019 05:00

Tomasz Prusek publicysta ekonomiczny, prezes Fundacji Przyjazny Kraj

Tomasz Prusek publicysta ekonomiczny, prezes Fundacji Przyjazny Kraj

Foto: materiały prasowe

Podniesienie ceny w wezwaniu na Mostostal Warszawa to papierek lakmusowy determinacji inwestorów chcących wycofać spółki z giełdy, korzystając z okazji niskich wycen. Pokazuje, że wyceny spółek powinny być często na zupełnie innych poziomach przy silnym wzroście PKB i dowodzi braku efektywności rynku.

Akcjonariusze mniejszościowi Mostostalu Warszawa od początku wezwania hiszpańskiej Acciony byli przekonani, że cena powinna być wyższa niż oferowane 3,45 zł za papier, bo podbili kurs ponad ten poziom.

Jednak chyba mało kto się spodziewał, że inwestor podniesie stawkę aż do 4,50 zł, czyli o 30 proc. Przed podniesieniem ceny wezwania kurs oscylował wokół 4 zł.

Podbicie stawki na razie niewiele dało, ale oznaczało nie tylko chęć zapewnienia powodzenia wezwania, ale także czystą kalkulację biznesową, bo musiało się to wzywającemu po prostu opłacać. Gdyby skupił wszystkie akcje, mógłby w 100 proc. nie tylko rządzić spółką, ale także ciągnąć z niej profity bez dzielenia się z innymi.

A na horyzoncie mogą być pokaźne profity, bowiem spółka właśnie poinformowała, że ma szanse na kontrakt przy budowie bloku energetycznego w Ostrołęce za 609 mln netto, co jest będzie bardzo dużym zamówieniem, biorąc pod uwagę, że roczne przychody skonsolidowane oscylują wokół miliarda złotych, a cały portfel zamówień to około 2 miliardów złotych.

Jednak gra wokół ceny, która toczyła się między Accioną a mniejszościowymi akcjonariuszami Mostostalu, ma także szerszy kontekst, bo wiele mówi o obrazie naszego rynku kapitałowego i skutkach niskich wycen spółek. Do podnoszenia cen w wezwaniach dochodzi na tyle często, że spekulacyjnie nastawieni gracze mogą zakładać, że pierwsza oferta pełni jedynie funkcję „wywoławczą" i na niej wcale się nie skończy. I wezwanie koryguje nieefektywność polskiego rynku.

Nasza giełda od lat jest pogrążona w marazmie, przy niskich obrotach mamy niewielką zmienność cen, a najważniejszy indeks drepcze w miejscu. Można psioczyć na zdominowanie WIG20 przez upolitycznione spółki państwowe, ale jest jednak coś nienaturalnego w tym, że w dużym europejskim państwie, którego gospodarka żre od kilku lat w tempie z grubsza 4 proc., zainteresowanie handlem i wieloma spółkami jest jak w okresie silnego spowolnienia lub wręcz recesji. Można odnieść wrażenie, że warszawska giełda, która ma być sercem gospodarki, zlokalizowana jest wcale nie na ulicy Książęcej, nawet nie w Warszawie, ani nawet w nie w Szczecinie, ale gdzieś na wyspach Bergamutach. Bo jeśli ma być barometrem koniunktury, to na pewno nie jest barometrem koniunktury w Polsce.

Złożyło się na to wiele czynników: od skutków okrojenia OFE i miliardów odpływających co roku z giełdy na skutek słynnego suwaka po upolitycznienie decyzji biznesowych spółek energetycznych i totalne obniżenie zasad corporate governance przez państwowego akcjonariusza. Lecz gdy PKB dynamicznie rośnie, to można zakładać, że większość spółek na GPW, a na rynku podstawowym i równoległym mamy ich blisko pół tysiąca, jednak tuczy się na rosnącej gospodarce i jest w stanie płacić wysokie dywidendy, które z łatwością biją pod względem opłacalności dochodowość lokat bankowych, ponieważ mamy rekordowo niskie stopy procentowe i na dodatek jesteśmy karani podatkiem Belki. Skutek jest taki, że na lokatach w bankach nie sposób zarobić realnie. A mimo to stopy dywidendy rzędu np. 5–6 proc. albo wyższe powszechnie jednak wcale nie kuszą.

W ten sposób zastępczym sposobem weryfikacji wartości spółek i ich perspektyw (także dywidendowych) okazują się... wezwania. Nagle dotychczasowi akcjonariusze budzą się z letargu, zaczynają liczyć, liczyć i wychodzi im, że jednak nie tylko kurs giełdowy jest zaniżony, ale także oferta w wezwaniu. Chcą już nie tyle premii, która się im należy od inwestora strategicznego, ile przede wszystkim zaktualizowania rynkowej wartości spółki. To, że wzywający są dość skłonni podnosić ceny, świadczy także o tym, że im się śpieszy. Łatwo to zrozumieć, ponieważ gdy rynek wreszcie ruszy do góry, a może tak się stać w przyszłych latach za sprawą np. środków PPK, to niskie wyceny odejdą do lamusa, płacić w wezwaniach trzeba będzie coraz więcej i wycofywanie spółek przestanie być tak opłacalnym interesem dla głównych właścicieli. Zatem dopóki indeksy drepczą w miejscu i wyceny spółek są zaniżone, dopóty wezwań będzie przybywać. I tak naprawdę z gry między wzywającym a akcjonariuszami wychodzić będzie, na jakim poziomie powinny znajdować się notowania.

Felietony
Ile odliczać?
Felietony
Zbieranie danych do ESRS-ów
Felietony
Nowa epoka w prospektach?
Felietony
Altcoiny – między potencjałem a ryzykiem
Felietony
Dyskretny urok samotności
Felietony
LSME – duże wyzwanie dla małych spółek