W czwartek rano euro kosztowało przejściowo niewiele ponad 4,66 zł, najmniej od 25 lutego. Około południa kurs ten był już bliżej 4,69 zł. To jednak oznacza, że złoty jest już tylko o około 2,5-3 proc. słabszy niż 23 lutego, ostatniego dnia przez atakiem Rosji na Ukrainę.
Wojna w Ukrainie doprowadziła do paniki na rynkach finansowych, ale też zakupów „twardych walut” przez Polaków. W rezultacie, choć Narodowy Bank Polski kilkakrotnie interweniował na rynku walutowym, aby powstrzymać przecenę złotego, 7 marca euro kosztowało nawet 5 zł, najwięcej w historii.
Niemal równie żywiołowe umocnienie złotego w kolejnych dniach analitycy tłumaczą oczekiwaniami inwestorów, że wojna w Ukrainie wkrótce się skończy. Kurs polskiej waluty jest bowiem wyraźnie pod wpływem doniesień o postępach w rokowaniach między Ukrainą a Rosją.
Notowaniom złotego sprzyjało globalne tło: osłabienie dolara względem euro. To efekt zarówno spadku awersji do ryzyka na rynkach finansowych, jak i zgodnego z oczekiwaniami inwestorów wyniku środowego posiedzenia FOMC, decyzyjnego organu Fedu (FOMC podwyższył główną stopę procentową w USA o 0,25 pkt proc., do 0,5 proc.).
Złotemu w ostatnich dniach pomagało też kilka czynników wewnętrznych. W następstwie wojny w Ukrainie i skokowego wzrostu cen surowców nastąpiła zmiana rynkowych oczekiwań co do ścieżki stóp procentowych w Polsce. O ile przed wojną uczestnicy rynku finansowego spodziewali się zwyżki stopy referencyjnej NBP w ciągu kilku miesięcy do około 4,75 proc., to w połowie marca liczyli się już z jej wzrostem w pobliże 5,75 proc. Na to nałożyły się jeszcze doniesienia, że wkrótce odblokowany zostanie finansowany z unijnych funduszy Krajowy Plan Odbudowy. W środę z kolei ukazały się sporo lepsze od oczekiwań ekonomistów dane dotyczące salda obrotów bieżących Polski.