„Cyfrowa rewolucja" to zwrot odmieniany w ostatnich latach przez wszystkie przypadki. I rzeczywiście, zmiany, które zachodzą w globalnej gospodarce, są niebagatelne. Potencjał ten widzą inwestorzy za oceanem, o czym świadczy systematyczny wzrost wskaźnika Nasdaq. To właśnie spółki technologiczne są motorem hossy na tamtejszej giełdzie. W Warszawie sytuacja wygląda jednak zgoła inaczej.
Wynika to z kilku czynników. Po pierwsze, struktura indeksów na GPW jest specyficzna – dominują w nich spółki z tradycyjnych branż, najczęściej z udziałem Skarbu Państwa. Po drugie, prawdziwych technologicznych firm w Polsce jest jak na lekarstwo.
Tymczasem już w poniedziałek na GPW rusza nowy indeks WIGtech. Czy przyciągnie inwestorów? Pomoże spółkom wchodzących w jego skład? Czy nasz parkiet zacznie podążać w kierunku nowych technologii? Między innymi takie pytania zadaliśmy analitykom. Ich odpowiedzi są – ujmując rzecz delikatnie – pełne sceptycyzmu.
Nowy wskaźnik jako benchmark?
Obawiają się, że będzie to kolejny indeks, który będzie się ładnie nazywał, ale nic w praktyce nie wniesie. – A dodanie telekomów do indeksu to już wisienka na torcie – narzeka jeden z analityków.
Cztery spółki telekomunikacyjno-mediowe „starej ekonomii" mają stanowić aż jedną trzecią wagi WIGtech. Zdaniem ekspertów to nieszablonowe rozwiązanie, które zapewne miało nadać spółkom w indeksie płynność oraz stabilność – jednak nie ma nic wspólnego z nowymi technologiami. Takie przedsiębiorstwa jak Orange, Netia czy Play nie mogą się pochwalić dynamicznie rosnącymi przychodami, a same spółki mają raczej charakter dużych, stabilnych firm usługowych. Trudno porównać je na przykład z CD Projektem czy z 11 bit studios.