Niedawno obchodził 30. urodziny. Dla piłkarza to dobry moment na dokonanie bilansu kariery. Patrząc na życiorys Goetzego, trudno oprzeć się wrażeniu, że coś poszło nie tak.
Mówiono o nim, że jest złotym chłopcem, Franz Beckenbauer nazwał go kiedyś niemieckim Messim, a Bayern dekadę temu nie wahał się zapłacić za niego Borussii Dortmund 37 mln euro. To był drugi największy transfer klubu z Monachium, a Goetze stał się wówczas najdroższym piłkarzem z Niemiec. Teraz Eintracht Frankfurt, z którym Goetze podpisał trzyletni kontrakt, pozyskał go za ledwie 4 mln euro.
Jak na gracza z takim nazwiskiem to drobne, ale jego rynkowa wartość jest obecnie niewiele wyższa. Według branżowego portalu Transfermarkt wynosi 10 mln. Jej szczyt przypadł w lutym 2014 roku – kilka miesięcy po przeprowadzce do Monachium i parę miesięcy przed brazylijskim mundialem wyceniany był na 55 mln.
Spadek wartości to także efekt tego, że Goetze nie grał ostatnio w żadnej z pięciu wielkich lig. Dwa poprzednie sezony spędził w PSV Eindhoven. I choć w Holandii radził sobie całkiem nieźle (76 meczów, 18 goli i tyle samo asyst), Eredivisie to jednak inna półka niż Bundesliga, bo emocje tak naprawdę wzbudza tam tylko rywalizacja trójki: PSV, Ajaksu Amsterdam i Feyenoordu Rotterdam.
Kilka miesięcy temu Goetze udzielił wywiadu, w którym przyznał, że popełnił błąd, nie przechodząc w 2016 roku do Liverpoolu. – Kiedy Juergen Klopp rozpoczął pracę na Anfield, byłem z nim w kontakcie. Rozmawialiśmy o moich ewentualnych przenosinach do jego drużyny, ale nie byłem wtedy na to gotowy. Może gdybym postąpił inaczej, miałbym więcej trofeów i wszystko potoczyłoby się lepiej, ale nie jestem osobą, która żyje przeszłością – stwierdził. I przekonywał, że to właśnie Klopp, który prowadził go w Borussii, oraz Pep Guardiola, z którym pracował w Bayernie, mieli największy wpływ na jego karierę.