W ostatnich latach rynek kapitałowy w Polsce przeżywał więcej gorszych aniżeli lepszych momentów. Jego uczestnicy w trudnych chwilach mówili jednak, że gorzej być nie może, że trwa ubijanie dna, a po każdej nocy przychodzi dzień. Ten rok najdobitniej pokazuje jednak, że zawsze może być gorzej, dno nie zostało jeszcze ubite.
Problem dotyczy każdego
Oznaki słabości naszego rynku widać właściwie na każdym kroku i w każdym obszarze. Gdyby kłopoty dotyczyły tylko części rynku, można byłoby jeszcze wierzyć, że lada moment znowu wyjdziemy na prostą. Niestety w obecnych warunkach wiara w poprawę przegrywa coraz częściej ze zwątpieniem i pogłębiającym się marazmem. Patrząc na to, co się dzieje, trudno być optymistą. Indeksy giełdowe zachowują się tak, jak się zachowują. Im można jeszcze przypisać, że są pod wpływem globalnych nastrojów. Niestety im głębiej będziemy zaglądać w nasz rynek, tym coraz boleśniej będziemy się przekonywać, że problemy tak naprawdę nie są globalne, ale lokalne. Brakuje towaru, kapitału i zaufania. Ze świecą szukać można spółek, które marzą dziś o tym, aby zadebiutować na giełdzie. To oczywiście też pochodna wycen, jakie mamy na rynku, ale faktem jest też, że giełda dla przedsiębiorców kojarzy się coraz częściej z obciążeniami, a nie korzyściami. Potwierdzać to mogą dwie liczby. Od początku roku na głównym parkiecie zadebiutowało siedem spółek i wygląda na to, że pod tym względem czeka nas najgorszy okres od 2003 r. Druga statystyka to liczba wycofanych spółek z parkietu. Na razie mamy ich 19. Do zeszłorocznego rekordu (20) jest więc już naprawdę blisko. Towar, który nadal mamy na rynku, też nie jest zbytnio rozchwytywany. We wrześniu co prawda padł sesyjny rekord obrotów na GPW przy okazji awansu do grona rynków rozwiniętych (wynosi on obecnie 5,4 mld zł), ale należy to raczej uznać za incydentalne zdarzenie. Średnie dzienne obroty na GPW oscylują obecnie w granicach 700 mln zł, co dla rynku rozwiniętego raczej już nie jest powodem do dumy.
Do śmiechu nie jest maklerom. Ci borykają się z coraz większymi problemami, które są m.in. pochodną tego, o czym przed chwilą była mowa. O ile jeszcze w poprzednich latach trudne okresy na rynku akcji próbowano zniwelować chociażby rosnącym zainteresowaniem obligacjami korporacyjnymi, tak w tym roku rynek długu został mocno poobijany i na razie nie zanosi się na to, aby miał wrócić do stanu poprzedniego. Patrząc na branżę maklerską, ciężko więc powiedzieć, aby się ona rozwijała, bardziej widzimy zwijanie się. Kolejne domy maklerskie wcielane są w struktury banków, co pod znakiem zapytania stawia ich dalszy model funkcjonowania. Ograniczenie kolejnych linii biznesowych podmiotów, które poszły drogą bankową są tego najlepszym dowodem.
Kłopoty ma też branża TFI. Produkty akcyjne są w zdecydowanym odwrocie, a kolejne fale umorzeń dodatkowo nakręcają przecenę akcji spółek. Można powiedzieć, że taki mamy klimat, ale branża TFI, tak samo zresztą, jak cały rynek boryka się z gigantycznym kryzysem zaufania. Oczywiście wspólnym mianownikiem kłopotów naszego rynku i działających na nim podmiotów jest GetBack. Sprawa ta uwypukliła wszystkie słabości, z chciwością na czele. Nawet jednak jeśli GetBack bezpośrednio dotyka pojedyncze podmioty, to problemy dotyczą wszystkich. O ile jeszcze środowisko rynku kapitałowego, doświadczeni inwestorzy, oddzielają czarne owce od białych, tak do szerokiego grona odbiorców, które z giełdą ma do czynienia od wielkiego dzwonu (i to w najlepszym przypadku), idzie przekaz o bogaczach, którzy ich kosztem chcą stać się jeszcze bogatsi. Nie ma się co łudzić: dla przeciętnego odbiorcy sytuacja jest zerojedynkowa. Mówiąc wprost: rynek kapitałowy jest tym złym.