Był najlepszym sprinterem w historii, wciąż jest rekordzistą świata, jego wyniki na 100 m (9,58 s) i 200 m (19,19 s) wydają się wieczne. Odkąd pojawił się w 2009 roku na niebieskiej bieżni Stadionu Olimpijskiego w Berlinie i podbił świat sportu jak żaden biegacz przed nim, krok po kroku zbudował markę, która dała mu także tytuł najwyżej opłacanego lekkoatlety w historii.
Marka Bolta-Błyskawicy zyskała niezwykłą wartość nie tylko dlatego, że sprinter z Jamajki wygrywał, ale także dlatego, że robił to efektownie, bez dopingowych wpadek, że zapisywał w historii sportu nowe rozdziały, dobrze się przy tym bawiąc i znakomicie rozumiejąc potrzeby publiczności.
Dlatego jako jedyny mógł brać po 200–300 tys. dol. za sam przyjazd na mityng, dlatego sponsorzy błyskawicznie zrozumieli, że wielka szybkość i wielki sukces dobrze się kojarzą i płacili mu coraz więcej.
Zarobki w Lidze i na mistrzostwach
Same sportowe dochody z bieżni, choć na tle rywali spore, tylko w niedużej części pomagały mu zamienić talent do biegania na kolejne zyski. Lekkoatletyka nigdy nie była i nie staje się sportem, w którym zarobki, nawet najlepszych, można będzie porównywać z dochodami wielkich piłkarzy, koszykarzy NBA, golfistów, tenisistów, kierowców Formuły 1 lub pięściarzy.
Bliższe prawdy jest stwierdzenie, że ten piękny sport w zasadzie od lat przeżywa finansową stabilizację, by nie rzec, że stagnację. Oczywiście są imprezy, które mistrzyniom i mistrzom wciąż dają szansę godnie zarobić. Najważniejszą częścią lata wciąż jest organizowana od 2010 roku przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych (IAAF) Diamentowa Liga (początek miała w 1998 r. jako Złota Liga).