Andrzej Przybyło, prezes AB: Dolewanie wody do dziurawego naczynia

WYWIAD | ANDRZEJ PRZYBYŁO z prezesem grupy AB rozmawia Katarzyna Kucharczyk

Publikacja: 02.07.2020 05:23

Andrzej Przybyło, prezes AB

Andrzej Przybyło, prezes AB

Foto: materiały prasowe

W ostatnim czasie dużo się mówi o pomyśle rozszerzenia opłaty reprograficznej (czyli rekompensaty dla artystów za kopiowanie utworów na własny użytek przez nabywców ich dzieł) m.in. na smartfony, tablety i telewizory smart. Nowa opłata ma trafiać do organizacji zbiorowego zarządzania (OZZ), a za ich pośrednictwem do artystów. Jak patrzy na to grupa AB?

Celowo odpowiem pytaniem na pytanie: A jak oceniłaby pani taki pomysł, że w 2015 r. rząd, zamiast uszczelniać system podatkowy, zaproponowałby podniesienie stawki VAT do 600 proc.?

Jest aż tak źle?

Tak. Od kilkunastu lat wskazuje się na wadliwość tego systemu i konieczność jego zmiany. Już w 2003 r. branżowy CRN opublikował artykuł „Płać i o nic nie pytaj". Z kolei na łamach „Rzeczpospolitej" w artykule „Tablet i smartfon też kopiują, ale..." eksperci dziwili się, że zamiast naprawić ewidentne błędy tego systemu, zaczyna się od pomysłu podniesienia stawek. Minęło sześć lat, nic nie zrobiono i znowu zaczyna się to samo. Dlatego dziękujemy za zwrócenie się do nas o komentarz, bo to przecież importerzy, dystrybutorzy mają pobierać tę opłatę od detalistów, konsumentów i uiszczać do OZZ.

Ale dlaczego konkretnie waszym zdaniem ta opłata to zły pomysł?

Proste wprowadzenie tzw. podatku od smartfonów jest niczym dolewanie wody do dziurawego naczynia. Nie jest to systemowe podejście, tylko pójście po linii najmniejszego oporu. Przede wszystkim opłaty reprograficzne już są, funkcjonują od dawna i przysparzają mnóstwa problemów. Dodanie nowych urządzeń do listy, przy tym urządzeń najbardziej wolumenowych i wrażliwych na cenę, do tego przy pomysłach podniesienia ogólnych stawek, problemu nie rozwiąże.

O jakich wadach obecnego systemu mowa?

Przede wszystkim jest on niezgodny z unijnym prawem. W Polsce opłaty pobiera się od urządzeń – niezależnie od tego, czy odbiorcą jest konsument czy przedsiębiorca. Tymczasem dyrektywa unijna jasno stwierdza, że chodzi tylko o osoby fizyczne, bo kopiowanie na użytek własny może mieć miejsce tylko w przypadku konsumentów. Nasz krajowy system tego nie uwzględnia i nakazuje pobierać opłaty od wszystkich urządzeń, zarówno konsumenckich, jak i trafiających do profesjonalnego odbiorcy.

Kolejna kwestia dotyczy eksportu. Tu również nie ma możliwości zwrotu tej opłaty, więc obecnie może dochodzić do przynajmniej podwójnego obciążenia opłatami tego samego urządzenia. To też trzeba poprawić. Ale największą wadą obecnego systemu jest fakt, że przepisy są nieprecyzyjne i nieegzekwowane równo wobec wszystkich.

Jaki jest tego skutek?

Wiele firm płaci według uznania albo w ogóle. I odwrotnie, organizacje odpowiedzialne za pobór opłat próbują obciążać firmy opłatami za urządzenia również według uznania. Efektem jest to, że spory, audyty i procesy ciągną się w nieskończoność, a artyści nie otrzymują należnych im pieniędzy. Niektóre firmy procesują się z ZAiKS-em już od 20 lat. Sama pani redaktor zajmowała się dużą firmą giełdową zajmującą się dystrybucją elektroniki, która miała ponad 20 mln zł zaległości opłat reprograficznych. ZAiKS i inne OZZ przez długie lata nie były w stanie wyegzekwować tych pieniędzy. W międzyczasie spółka wydzieliła swoją działalność operacyjną, przejął ją inny podmiot, a pieniądze dla artystów nie wpłynęły.

To sytuacja szkodliwa również, a może nawet przede wszystkim, dla samych artystów. Dziwię się, że to nie oni występują z inicjatywą reformy systemu.

W ten sposób niszczy się wolną konkurencję. Uczciwe firmy są wypychane z rynku, a promuje się nieuczciwość.

Spójrzmy na liczby. Jeśli chodzi o rozszerzenie opłaty, to ZAiKS – podobnie jak minister kultury – postuluje, by opłata wynosiła do 6 proc. wartości urządzenia i znalazła się w projekcie ustawy o zawodzie artysty zawodowego.

Ta stawka oznaczałaby rząd 1 mld zł rocznie przy obecnym poziomie około 30 mln zł opłat tego typu, czyli oznaczałaby 30-krotną podwyżkę. To dlatego użyłem na początku rozmowy analogii do stawki VAT 600 proc. Rząd poszedł we właściwą stronę, skutecznie walcząc z patologiami i uszczelniając system podatkowy. Dlatego nie chcemy odnosić się do wysokości potencjalnych stawek, bo problem leży gdzie indziej i – jak już wspomniałem – ma charakter systemowy.

Ale skoro już o stawkach mowa, to należy przypomnieć że one powinny z czegoś wynikać. Powinny rekompensować szkodę, więc jakoś ta wysokość szkody powinna być policzona i zaprezentowana. A nic takiego nie widzę.

Minister kultury Piotr Gliński twierdzi, że Polska jest jednym z ostatnich krajów UE, w których takie opłaty nie funkcjonują.

Po pierwsze, u nas te opłaty są i wcale nie są najniższe w Unii. Po drugie, nie wszędzie w Unii są. Takich opłat w ogóle nie ma Finlandia, Norwegia, Irlandia, Wielka Brytania, Estonia, Łotwa i Luksemburg. Dodatkowo na przykład w Grecji pobierane są symboliczne opłaty, rzędu kilkuset euro na cały kraj rocznie. W Hiszpanii próbowano się z tych opłat wycofać i zastąpić je pomocą państwa, ale organizacje artystów to uniemożliwiły. Opłaty w Polsce są na podobnym poziomie jak w Chorwacji i Rumunii. Do tego należy dodać, że nie we wszystkich krajach, w których są opłaty reprograficzne, dotyczą one urządzeń postulowanych obecnie w Polsce. Na pewno twierdzenie, że Polska jest ostatnim krajem w Unii, w którym nie ma opłat reprograficznych, jest całkowicie nieprawdziwe. Takich fake newsów krąży zresztą w przestrzeni publicznej więcej.

Generalnie tego typu opłaty mają charakter archaiczny – mało kto dziś używa urządzeń do kopiowania utworów, chociażby dlatego, że na popularności mocno zyskuje streaming, a technologie dalej się rozwijają.

Jaki byłby skutek rozszerzenia opłaty na smartfony? Minister Gliński stwierdził, że ceny tych urządzeń w Polsce są o kilkanaście procent wyższe niż np. w Niemczech, więc podmioty handlujące sprzętem mogłyby pokryć tę dodatkową opłatę ze swojej marży.

Najprawdopodobniej ktoś niestety wprowadził pana ministra w błąd. Zacznijmy od cen urządzeń. W warunkach globalizacji ceny są porównywalne w całej Europie. Oczywiście pewne różnice istnieją (zależą m.in. od modeli poszczególnych telefonów i stawek VAT), ale nie są znaczące. Co więcej, jeśli już gdzieś mielibyśmy doszukiwać się niższych cen, to w Polsce. Możemy przytoczyć konkretne liczby, jeśli trzeba. Dotyczy to też innych krajów unijnych niż przywołane Niemcy, gdzie obserwujemy stymulowanie gospodarki obniżką podstawowej stawki VAT od lipca do 16 proc. (w Polsce 23 proc. – red.). Czy w dobie wolnego przepływu towarów i e-commerce gdziekolwiek mogłyby się utrzymywać nieuzasadnione wyższe ceny, a tym bardziej w Polsce, gdzie mamy dużą wrażliwość na ceny?

Idźmy dalej – mówienie o wysokich marżach dystrybutorów też jest absurdalne. Jesteśmy spółką giełdową, publikujemy sprawozdania i można dokładnie sprawdzić, jak kształtują się nasze marże. Z definicji firmy z naszego sektora operują na stabilnej, ale niskiej rentowności. Sugerowanie, że branża w Polsce zawyża sztucznie marże i ceny, jest kuriozalne. Zresztą, gdyby tak było, tego typu sprawy już dawno trafiłyby pod lupę UOKiK.

Wracając do pytania, czyli ten parapodatek podniósłby ceny urządzeń?

Oczywiście. Jesteśmy 30 lat na rynku i walczymy co dnia na wolnym rynku o ułamki procent marży. Analogie do innych krajów, gdzie wprowadzono parapodatek np. na smartfony, oraz wprowadzenie opłaty reprograficznej w Polsce na urządzenia obecnie jej podlegające jasno pokazują, że zawsze mamy do czynienia ze wzrostem cen detalicznych. Tak samo jak przy wzroście podatków, finalnie zapłacą zwykli obywatele – konsumenci. Na to zwracała ostatnio uwagę Federacja Konsumentów, apelując, że w tej sprawie potrzebna jest rzetelna debata, ponieważ w przekazach medialnych pojawiają się manipulacje, które wprowadzają społeczeństwo w błąd. Federacja ocenia też, że wprowadzenie proponowanych rozwiązań wiązałoby się z bardzo wysokimi i nieakceptowalnymi kosztami dla polskiego społeczeństwa – zważywszy jak duży jest wolumen rynku smartfonów czy laptopów.

Cieszymy się, że ta sprawa nabrała teraz rozgłosu w postaci propozycji zmiany ustawy, a nie kolejnej próby zmiany rozporządzenia. To daje szansę na rzetelną dyskusję na ten temat i wypracowanie mądrego rozwiązania z udziałem ekspertów, mających rzetelną wiedzę na temat całego zagadnienia. Ubolewam, że jak dotąd dyskusja wokół tego tematu toczy się na bardzo niskim merytorycznie poziomie.

CV

AB jest wiodącym dystrybutorem IT w Polsce. W ciągu ostatnich dziesięciu lat firma potroiła skalę działalności. Grupą zarządza Andrzej Przybyło, absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego, założyciel i jeden z głównych akcjonariuszy spółki (od 1998 r. pełni funkcję prezesa). Obecnie kapitalizacja AB na giełdzie sięga 450 mln zł. W III kwartale (od stycznia do końca marca) roku obrotowego 2019/2020 przychody grupy wyniosły 2,3 mld zł wobec 1,88 mld zł rok wcześniej. Zysk netto wzrósł do 12,1 mln zł z 10,3 mln zł.

Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Czy bitcoin ma szansę na duże zwyżki w nadchodzących miesiącach?
Parkiet PLUS
Jak kryptobiznes wygrał wybory prezydenckie w USA
Parkiet PLUS
Impuls inwestycji wygasł, ale w 2025 r. znów się pojawi
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Szalona struktura polskiego wzrostu
Parkiet PLUS
Warszawska giełda chce być piękniejsza i bogatsza