Rządy państw Zachodu przekonują swoich obywateli, że powinni ponieść wyrzeczenia w celu ochrony świata przed zmianami klimatycznymi. Mówią im, że powinni rezygnować z podróży lotniczych, jeść mniej mięsa i rzadziej się kąpać. Zmianie nawyków konsumenckich ma służyć m.in. unijny plan Fit for 55, mający służyć osiągnięciu przez UE neutralności klimatycznej do 2050 r. Sami Europejczycy, choćby nawet cofnęli się do ery preindustrialnej, klimatu jednak nie uratują. Wszak według danych Rhodium Group w 2019 r. cała UE odpowiadała za 6,4 proc. globalnych emisji gazów cieplarnianych. To mniej niż emitują Indie (6,6 proc.) i niewiele w porównaniu z Chinami, które odpowiadały wówczas za 27 proc. globalnych emisji. W 2019 r. Chiny wysłały do atmosfery ponad 14 gigaton gazów cieplarnianych (licząc w ekwiwalencie CO2), czyli więcej niż wszystkie kraje rozwinięte razem. Bez współpracy Chin niemożliwe jest zrealizowanie celów klimatycznych. Pekin jak na razie daje Zachodowi sygnały, że zamierza z nim współpracować w tym dziele. Prezydent Xi Jinping zapowiedział przecież w zeszłym roku, że w 2060 r. ChRL osiągnie neutralność klimatyczną, a szczyt chińskich emisji CO2 przypadnie na 2030 r. W ostatnim planie pięcioletnim zapowiedziano już redukcję emisji. Te deklaracje są brane przez Zachód za dobrą monetę, a w międzyczasie Chiny robią coś odwrotnego – zwiększają rolę węgla w swojej gospodarce.
Czarne złoto zawsze w cenie
Od 1990 r. chińskie emisje gazów cieplarnianych wzrosły o 350 proc. Przez ostatnią dekadę zwiększyły się o 25 proc. Chiny mogą się bronić, że jako kraj liczący ponad miliard mieszkańców nie mogą uniknąć tego, że mają duży wpływ na środowisko naturalne. Wielkość emisji gazów cieplarnianych na 1 mieszkańca wynosiła tam w 2019 r. 10,1 ton i zbliżyła się do średniej dla krajów OECD (10,5 tony). W 2020 r. prawdopodobnie już ją przekroczyła. Chinom co prawda wciąż daleko pod tym względem do USA (17,6 ton), ale jeśli trend się utrzyma, to w niezbyt dalekiej przyszłości pod tym względem „zdetronizują" swojego rywala. Zwłaszcza że nadal budują na potęgę elektrownie węglowe.
Według wyliczeń think tanku Global Energy Monitor w 2020 r. w Chinach oddano do użytku elektrownie węglowe wytwarzające łącznie 38,4 GW energii. Na całym świecie poza ChRL zbudowano wówczas elektrownie tego typu o łącznej mocy 11,9 GW. W zeszłym roku rozpoczęto też w Państwie Środka budowę elektrowni węglowych o łącznej mocy 73,5 GW, gdy w reszcie świata zainicjowano projekty opiewające na 13,9 GW. W Chinach buduje się obecnie elektrownie opalane węglem o łącznej planowanej mocy 88,1 GW, a elektrownie mające łącznie 158,7 GW są w fazie projektowania. To dużo więcej niż np. całe moce produkcyjne niemieckiej energetyki węglowej (42,5 GW). Ale może chińscy planiści wzięli sobie do serca słowa prezydenta Xi Jinpinga o neutralności klimatycznej w 2060 r.? Na razie mało na to wskazuje. W pierwszej połowie 2021 r. ogłoszono w ChRL 48 projektów budowy elektrowni oraz 18 zakładów hutniczych, które będą łącznie emitować 150 mln ton CO2 rocznie. To więcej, niż emitują całe Niderlandy.
14. plan pięcioletni przyjęty przez chiński parlament w marcu 2021 r. mówi co prawda o redukcji emisji CO2, ale raczej w mglisty sposób. Wspomniana jest w nim redukcja o 18 proc., ale w porównaniu z PKB. Brakuje w nim bardziej konkretnego celu redukcji emisji czy konsumpcji węgla. Nie ma też wielu konkretów w kwestii tego, jak mają być przeprowadzane redukcje. Jest mowa o zwiększeniu efektywności energetycznej o 13,5 proc. „w stosunku do PKB", o zwiększeniu zalesienia do 24 proc. powierzchni kraju oraz wzroście liczby dni z dobrą jakością powietrza o 87,5 proc. Ale jest tam też mowa o dalszym rozwoju przemysłu węglowego.