Początek tego roku przebiegał pod znakiem szampańskich nastrojów podbudowanych oczekiwaniami szybkiego spadku inflacji w dalszej części roku. Luty przerwał tę pozytywną passę i termin dezinflacja rzadziej pojawiał się w komentarzach. Publikowane dane zaczęły bowiem wskazywać na możliwą uporczywość podwyższonego tempa wzrostu cen.
Przełom minionego i obecnego roku charakteryzował się pozytywnymi zaskoczeniami w trendach makroekonomicznych. Kluczowym z nich jest prawdopodobne uniknięcie recesji przez najważniejsze bloki gospodarcze. Z pewnością nie doświadczyły jej w pełnym wymiarze, gdyż rynki pracy pozostają w niezłej kondycji.
Dobrym tego przykładem jest fakt, że comiesięczny amerykański raport z rynku pracy aż dziesięć razy z rzędu zaskakiwał pozytywnie. Minorowe prognozy z jesieni zeszłego roku się nie sprawdziły. Niestety, te bądź co bądź pozytywne wydarzenia mają swoje mniej optymistyczne konsekwencje. Wygląda bowiem na to, że inflacja niekoniecznie będzie szybko spadać.
W ekonomii mało rzeczy jest pewnych. Niemniej trudno nie zgodzić się z twierdzeniem, że recesja zabija inflację. Jeżeli więc unikamy recesji, to może być problem z szybkim zdławieniem podwyższonej inflacji. W skrócie oznacza to, że w tym roku ciężko może być osiągnąć dwie rzeczy naraz. Mowa o wyraźnym obniżeniu inflacji przy jednoczesnej poprawie koniunktury w dalszej części roku. Inflacja może więc zaskoczyć swoją uporczywością albo koniunktura gospodarcza okaże się gorsza od oczekiwań.
Można sobie nawet wyobrazić scenariusz, w którym nadal pojawia się recesja, tyle że jej umiejscowienie w czasie będzie późniejsze od powszechnych oczekiwań. Mogłaby się ona pojawić dopiero w przyszłym roku. Z pewnością jednak nie jest to wariant realnie brany pod uwagę przez inwestorów. Zachowanie akcji i obligacji wskazuje, że raczej rozgrywany jest scenariusz poprawy koniunktury przy uporczywej inflacji, zmuszającej banki centralne do dalszego zacieśniania swojej polityki. Nawet jednak ten scenariusz może rodzić kilka interesujących zaskoczeń.